
Bezspoilerowa recenzja “Devilman: Crybaby”
Nie wiem, czy śledziliście moje dotychczasowe wpisy dotyczące "Devilman: Crybaby" (te przed jego premierą), ale nie spodziewałem się, że to anime mi się spodoba. Byłem mocno sceptyczny, a kreska nie napawała mnie zbytnim optymizmem (aczkolwiek daleki byłem od jej krytyki). Na całe szczęście mogę teraz powiedzieć - "jak dobrze, że się myliłem!!!". Twórcy w pierwszym odcinku poszli dość tłusto, a dalej, idąc za ideą Mistrza Hitchcocka, napięcie tylko rośnie! Większość odcinków jest tak dobrze zrealizowana, że w ogóle nie czułem upływającego czasu i wciągnąłem 6 epizodów niemalże na raz. Całość sprawia wrażenie jakby studio Netflix zamówiło konkretny produkt, a Japończycy wykonali powierzone im zadanie wręcz perfekcyjnie. Tym bardziej doceniam i szanuję, że nie szczypali się i pokazali naprawdę wiele (m.in. to, że dziewczynki bywają równie niegrzeczne co faceci), zarówno w scenach seksualnych, orgii (które żywcem przywodzą na myśl "hardkorowe imprezy", pozdro dla kumatych xD), czy też aktów przemocy. A co najlepsze, to wszystko jest przedstawione naprawdę realistycznie, a twórcy nie traktują widza jak idiotę. W pewnym momencie słyszymy nawet opening do pierwszej adaptacji mangi i... więcej nie powiem, ale moment, gdy go słyszymy, jest fajnym puszczeniem oczka ze strony studia. I jest trochę przerażające, szczególnie, gdy zobaczymy już całe anime. Solidny serial od Netflixa, który zdobędzie uznanie wśród swoich dotychczasowych fanów. Jedyna różnica jest taka, że "Devilman: Crybaby" jest chińską bajką, choć wygląda bardziej, jak amerykańska kreskówka.
"Devilman: Crybaby" to adaptacja mangi p. Go Nagai z 1972 roku. Jego manga wychodziła w tym samym tygodniku, co m.in. "Fairy Tail". Genialnie to podsumował Blek z onepiece.com.pl: "(...) Polecam poddać się refleksji na temat cenzury shonenow [w domyśle - tzw. “bitewniaków”, czyli DB, Naruto, HxH etc. - mój dopisek] na przestrzeni dziesięcioleci.". Trudno mi się z nim nie zgodzić, jeżeli większość rzeczy z tej serii anime była w mandze (szczególnie seksualne wątki), to kłaniam się w pas panu Nagai. Sam znam "Devilmana" wyłącznie z filmu "Amon: Devilman Mokushiroku" (kiepski, nie polecam, AMV który z niego kilkukrotnie wrzucałem na fp wyciągnął z niego co najlepsze) i kilku losowych odcinków, na które natknąłem się przypadkiem w swoim życiu (wizyta u kuzyna, wyjazd zagranicę z rodzicami, tego typu sprawy. We Francji np. po raz pierwszy zetknąłem się z Evangelionem jako bodajże 9-latek). Oglądając najnowszą adaptację mangi Go Nagai, dostrzegam pewne elementy, które świtają mi w pamięci, więc zakładam, że Crybaby jest przynajmniej z grubsza zgodny ze swoim pierwowzorem. Twórcy po prostu wzięli oryginalny koncept, wyciągnęli z niego to co najlepsze i przekuli to na dzisiejsze realia. I zrobili to po prostu zajebiście.
Nie będę Wam spoilerował anime, bo moje umiejętności pisarskie są zbyt słabe, by opisać, to co zobaczyłem. Co się w tym anime odpierdoliło, to ja nawet nie. Niejednokrotnie byłem zaskakiwany pomysłowością twórców i podobnie, jak przy "Ajinie", "True Detective", "Fargo" i paru innych tworach mówiłem do siebie: "Nie, nie wierzę, twórcy serio o tym pomyśleli!?". Tylko, że tutaj to weszło na jeszcze wyższy poziom, byłem w zbyt ciężkim szoku, by zareagować w charakterystyczny dla siebie sposób (poza jednym momentem, gdy Akira musiał "spuścić z siebie ciśnienie", że tak bezspoilerowo powiem, wtedy nie mogłem nie kwiknąć ze śmiechu). Studio dosłownie bombarduje nas jakąś sceną (mimo dość niecodziennej kreski, to niektóre sceny są po prostu mistrzowskie!) lub cliffhangerem z częstotliwością i siłą ciosów boksera. Dodajmy do tego, że twórcy podeszli z szacunkiem do widza. Nie mamy tu (przepraszam za szczerość) całego Japońskiego syfu, czyli głupich interpretacji religijnych, tworzeniu "trzeciego dna" (nie mam nic przeciwko temu, ale czasem Japończycy z tym przeginają), czarodziejek z piórkami w dupie, kiczu przemieszanego z powagą, piskliwego głosu itp. Nie zrozumcie mnie źle, nie krytykuję fanów tego typu produkcji ani ich samych. Niech każdy ogląda swoje gatunki i cieszy się swoimi tytułami. Chodzi mi tylko o to, że Japończycy nie raz lubią wciskać lolitki, haremówki, jakieś kawaii motywy do tworów, które spokojnie by sobie bez nich poradziły (a nawet wyszłyby na tym lepiej...). Dzięki temu bez problemu można polecić to anime wszystkim, którzy nie bardzo przepadają za chińskimi bajkami. Jeśli Netflix utrzyma dalej taki poziom anime, to będzie świetny wstęp do świata M&A dla wszystkich nie-mangowców, by się przekonali do anime.
Podobnie jak w "Ajinie", czy "Gyakkyou Burai Kaiji: Ultimate Survivor" (na swój sposób jest trochę podobne do "Devilmana"), widzimy tę gorszą, mroczniejszą część życia i nas samych. Obserwujemy, jak niewiele większości ludzkości potrzeba, by wydać osąd na innej istocie, zamordować bliźniego tylko dlatego, że jest “inny”. Z kolei łachudry i lokalne dresy okradają zwykłych ludzi i dopuszczają się samosądów (jedynie czasami otrzymując należytą karę... samo życie). Niestety, jak wiemy z historii, większości ludzkości wystarczy zracjonalizować mordowanie innych, a reszta sama się potoczy swoim tempem (jak za rządów pewnego austriackiego Malarza, który urządził sobie tournee po Europie, albo u Japończyków, którzy gardzili Koreańczykami i Chińczykami, jak Niemcy Polakami, Żydami i innymi narodami). Twórcy dali nam również do zrozumienia, że dziewczyny nie bardzo różnią się od facetów, jeśli chodzi o te "niegrzeczne sprawy", pokazując że mają często podobne potrzeby (wybaczcie, ale nie mogę się powstrzymać. Ładne i urocze dziewczyny mają często wianuszek adoratorów, co zrobić, by podobny harem mieli faceci? Niech Bóg da mu "dużą armatę", sześciopak zamiast brzucha, a kobiety z większymi potrzebami będą wiedziały, co z takim Akirą zrobić), co mężczyźni. Wszystko to zostało nam pokazane w bardzo dorosły i realistyczny sposób. Reżyser i scenarzyści nie uciekają się do dziecinnych rozwiązań fabularnych lub taniej cenzury.
Wytłumaczę to w miarę bezspoilerowo, na konkretnych przykładach. Mamy kogoś opętanego przez demona, dla ułatwienia załóżmy, że człowiek zapanował nad demoniczną naturą i/lub demon się w jakiś sposób dogadał z człowiekiem i żyją w symbiozie. Tak duże ciało, jego nadludzkie możliwości (super siła, zwierzęca szybkość, zwinność) wymaga odpowiedniego żarcia. Jogurciki bezglutenowe, sushi itd. nie wchodzą w grę. Mięcho, kalorie, jedzenie zawierające różne składniki mineralne (sól, magnez, białko, generalnie wszelkie surowce niezbędne dla naszego organizmu), tylko tak energetyczne i kaloryczne posiłki są w stanie "napełnić" opętanego. Dodajmy do tego, że taka osoba ma rozwinięte zmysły i różne umiejętności (węch, wzrok, czas reakcji, widzenie co mamy pod ubraniami), co widzimy często w różnych scenach. Np. jak bohater ma chcicę i ma pobudzone zmysły, przez co widzi jakie skarby skrywa jego ukochana pod koszulką i spodenkami (facet, który by tak nie robił, niech rzuci kamieniem jako pierwszy).
Podobnie jest z pojedynkami. Bardzo dobrze widać różnicę pomiędzy ludźmi, a demonami, jeśli chodzi o fizyczne walory. Zwykły cios pięścią dla demona, jest mignięciem dla człowieka i podobnie jest w innych sportach. Nie ma też tu tak, że bohater może przyjąć 100 bomb na twarz, stracić 300 litrów krwi, mieć połamane żebra, a mimo tego wszystkiego wstaje, bo #nakamapała. Fakt, Amon dominuje nad innymi, jest wyżej w łańcuchu pokarmowym, ale to nie oznacza, że nie da się go zabić lub dotkliwie zranić, gdy poczuje się zbyt pewnie. Dojrzałość tego tworu widać również przy relacjach między postaciami i wątkach, w których aktywnie uczestniczą. Niejednokrotnie widzimy sytuacje, które bolą nas aż do samej kości. Nie chcę podawać konkretnych przykładów, bo są to często prawdziwe bomby emocjonalne, więc ograniczę się do krótkiego stwierdzenia. Nieraz niewiele brakowało, by poszła mi łezka ze wzruszenia (szczególnie przy jednej, genialnie narysowanej i wymyślonej scenie, chodzi o "ostatnie spotkanie" rodziny), a rzadko kiedy płaczę. Last but not least, "Devilman" to również naprawdę mądra, skłaniająca do przemyśleń interpretacja Biblii, religii, ewentualnego Armagedonu, ludzkiej moralności, nie zabrakło również miejsca na "teorie spiskowe" lub kwestie ich dotykające (tym razem dotyczące nadejścia ewentualnego Antychrysta, ostatecznej bitwy pomiędzy siłami Boga i Szatana, orgii seksualnych, które ludzkość organizuje ku uciesze Diabła albo tego, że ludzkość powstała przez kosmitów, którzy kiedyś do nas przylecieli i zapłodnili lokalne samice... Tak, wiem jak to brzmi, gdy czyta się to po raz pierwszy xD). O ile przy takim "Stranger Things" mieliśmy do czynienia z "faktami spiskowymi" (eksperymenty, które faktycznie miały miejsce), o tyle tu wszystko jest tak dobrze i organicznie połączone, że nawet jeśli jest to kompletna bujda na resorach, to nie powiem, konsekwencja twórców zdobyła moje uznanie, jak w w/w serialu. Jak to sobie wszystko rozkminiłem po zakończonym seansie, to nie jestem w stanie znaleźć błędu lub niedopatrzenia w jego fabule. Scenariusz został naprawdę konsekwentnie napisany i cała opowieść (mimo zbyt szybkiego tempa akcji momentami) trzyma się kupy od A do Z.
No ale dobra, czas podkręcić tempo, bo tyle już się rozpisałem, a końca nadal nie widać. Seiyu główny bohaterów również dają z siebie bardzo wiele. Aktor głosowy Akiry jest znany m.in. z roli Meruema w "Hunter x Hunter", zaś za Miki Makimurę odpowiada aktorka od Gona z HxH (2011) i Sayli Mass z "Gundam the Origin". Seiyu Ryou Asuka kojarzę natomiast jedynie z ról, ale z tego co widzę, to ma naprawdę bogate portfolio. Nie przypominam sobie, by jakaś postać wyszczególniła się negatywnie. Druzgocące wrażenie zrobiła na mnie scena z tego “ostatniego pożegnania rodziny”, najgorszemu wrogowi bym nie życzył takiego losu. Podobny poziom hardkoru, co w "HunterxHunter (2011)", gdy jeden z Łowców poczuł moc, nomen omen, Meruema (żeby Wam to zobrazować, w sensie tym co nie widzieli HxH - to wyglądało tak jakby Jiren z pierwszej walki z Goku, z mocą naładowaną na maxa, miałby się mierzyć z Chaosem z DB). Bardzo podobała mi się również postać Silene (szczególnie w momentach, gdy "myślała" o Amonie ( ͡° ͜ʖ ͡°)), w którą wcieliła się p. Atsuko Tanaka. Znana jest m.in. z takich ról, jak: Motoko Kusanagi w serii "Stand Alone Complex", Lisa Lisa z nowego "Jojo Bizzare Adventure" i ujmę to w ten sposób, umiejętności głosowe nadały się do tego idealnie. Ta pani umie grać niegrzeczne dziewczynki. Jak sami widzicie, mamy tu sporo solidnych i sprawdzonych przy innych seriach aktorów głosowych.
Od strony muzyki "Devilman: Crybaby" wypada po prostu kapitalnie. Nie, to nie wybrzmiewa. Ona jest po prostu kurewsko obłędna! Przez ostatnie dni ten OST praktycznie nie schodzi z moich głośników, gdy akurat nie oglądam czegoś na YT. Czy to na mieście, czy to na komórce, jak jestem poza domem. Cheesy Drop to po prostu złoto, kawałek który żywcem kojarzy się z latami ‘90 i początkiem 2000. Kurde, chciałem wypisać wszystkie, które mi się spodobały, ale musiałbym przepisać większość z nich... no cóż, trzeba spróbować to inaczej ugryźć. Ścieżka dźwiękowa do tego anime, jest dość obfita w różne gatunki. Od dobrego techno, poprzez dobre spokojniejsze utwory, które mają tworzyć tło do smutnych lub wzruszających wydarzeń, kończąc na lubianych przeze mnie chórkach. Nawet-nawet wyszły również te bardziej pogodne piosenki, choć nie wbiły mi się za bardzo w pamięć... w końcu tak rzadko są puszczane. Nie ma tu utworu, który uważałbym za zbędny lub słaby, chociaż mogłem pominąć jakiś pojedynczy kawałek.
Jednym słowem - idźcie oglądać! Ja daję solidne 9/10. Ostrzegam, w anime są sceny rodem z filmów porno, krew, flaki. Jeśli nie masz 16 lat, to polecam oglądać. Bajka może być zbyt mocna. Swoją drogą, chcecie spoilerowe omówienie anime? Chętnie bym napisał taki dodatek dla ludzi, którzy już obejrzeli.
Parę słów o kresce - mnie też wkurzała na początku, ale już od drugiego odcinka było spoko! Dacie rady, wierzę w Was!
Comments