Dlaczego warto znać „Space Brothers” + krótka opinia o filmie SB: Zero

Pierwszy film kinowy „Space Brothers” odświeżył moje wspomnienia z tej długiej, niemal 100-odcinkowej serii. Wciąż mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że to jedno z najlepszych anime, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie znam żadnej kreskówki, czy nawet serialu aktorskiego, który podszedłby równie rzetelnie do przedstawiania zagadnień dotyczących kosmosu. Fabuła "Space Brothers" jest stosunkowo prosta i w sumie nieszczególnie odkrywcza– dwóch braci chce zostać astronautami. Niezwykła jest natomiast droga do osiągnięcia tego celu, bowiem widzimy raczej dość wierne przedstawienie całego procesu rekrutacji, a następnie treningu na astronautę. Jeśli połączymy to z udaną, życiową fabułą, dodamy do tego kapitalnie napisane postacie, a następnie wszystko to połączymy, otrzymamy wyjątkowe anime. Jasne, nie wszystko mi się w nim podoba, ale ma to, na czym mi zawsze najbardziej zależy, czyli dobrą fabułę. Strona muzyczno-wizualna stoi na odpowiednim poziomie, nie wybija z rytmu podczas oglądania, ale też nie warto oczekiwać wodotrysków. Nie to jest esencją tej bajki.

Wracając do głównego motywu, jak to się zwykło mówić w Polsce - „Z gówna bicza nie ukręcisz” i podobnie to wygląda w kwestii treningu na astronautę. Nie dość, że ten jest wyjątkowo rygorystyczny i bezwzględny, to jeszcze trzeba się pilnować na każdym kroku. Jakikolwiek objaw niekompetencji lub słabości (szczególnie na późniejszych etapach szkolenia) jest odnotowywany i może zaważyć na udziale w misji. Kosmos nie wybacza błędów, więc trzeba mieć nerwy ze stali, umieć wykorzystywać wszystko, co ma się pod ręką, jak również być w dobrej formie fizycznej, jak i psychicznej. W trakcie całego szkolenia możemy zobaczyć, że każdy, nawet pozornie bezsensowny etap ma swoje logiczne uzasadnienie i stanowi on cenną lekcję dla naszych bohaterów. Wszystko ma tu swoje znaczenie - reagowanie na zmęczenie, praca w stresujących warunkach, siła woli i wola życia, wyporność płuc, odporność na ciężkie i zmienne warunki pracy, przebywanie przez długi czas na zamkniętym obszarze i... dziesiątki innych, których tu nie wymieniłem.

Sposób przedstawienia fabuły w SB można na swój sposób porównać do „Batman TAS”. Kto oglądał klasyczną bajkę z Gackiem, ten zapewne pamięta dość charakterystyczną i w sumie rzadko spotykaną narrację. Bajka nadaje się idealnie zarówno dla dzieci, jak i starszych widzów. Dziecko będzie się podniecało tym, co widzi, zaś dorośli odrazu dostrzegą pewną subtelność w pokazywaniu trudniejszych, a nawet brutalniejszych momentów. Dodajmy do tego dojrzałe i konsekwentne podejście do postaci (których jest niemniej tyle, co w „One Piece”, czy „Legend of Galactic Heroes”), jak również niezwykłą sieć powiązań pomiędzy wszystkim. Wszystko idzie tu od punktu A do punktu B, jedno wynika logicznie z drugiego, ale i tak jesteśmy zaskakiwani dbałością o najmniejsze detale i pomysłowością twórcy. Jeśli wziąć pod uwagę ich ogrom, to w sumie dobrze się stało, że mangaka przyjął taki klimat opowieści. Dzięki temu nie jesteśmy przytłoczeni wydarzeniami, czy nadmiernie skomplikowanymi tematami.

Jeśli chodzi o „Space Brothers: Zero”, to nie bardzo mam o czym pisać poza standardowymi, powtarzalnymi zwrotami. Przez cały seans miałem wrażenie, jakbym po prostu oglądał jeden, super-długi odcinek, który jest poświęcony głównie przeszłości Hibito i jego amerykańskim kolegom z NASA. Możemy zobaczyć na własne oczy wydarzenie, które odcisnęło swoje piętno na niektórych postaciach oraz jak wyglądała ich miniona szara codzienność. W przypadku Mutty nie dowiemy się nic szczególnie interesującego, większość rzeczy można się było domyślić lub ujrzeć na własne oczy w serii telewizyjnej. Tam też ma ciekawiej napisane wątki, dzięki którym łatwiej nam się z nim utożsamić.

Film nie wywołał u mnie większego podniecenia, ale mimo to bawiłem się nieziemsko. Wynika to z fabularnych powodów, większość rzeczy znamy z serii TV, więc historia tak nie zaskakuje, ale czy to w jakikolwiek sposób przeszkadza? Mi nie, choć pewnie to wynika z dużej roli Hibito, którego zwyczajnie uwielbiam. Tutaj dostał odpowiednio dużo czasu i poznał swojego fumfla z czasów, jak był w brzuszku mamusi... :D. Czy warto oglądać „Space Brothers: Zero”, gdy nie znamy oryginału? Moim zdaniem raczej nie, lepiej obejrzeć po zakończeniu anime lub pierwszych 50 odcinkach.. Natomiast jeśli pytacie, czy warto poświęcać czas na 99-odcinkową serię, to… idźcie oglądać, podziękujecie mi później.