Luźna recenzja “Batman: Arkham Asylum”

Kolejny archiwalny tekst, tym razem o grze ;).

Pomijając Dotę i ogrywanie klasycznych gier z czasów mojego dzieciństwa, to rzadko kiedy poznaję nieznane mi tytuły. Mam co prawda PlayStation 3, ale ukończyłem na niej tylko kilka gierek i generalnie kurzy się koło telewizora przez większość czasu. Trochę wynika to z tego, że nigdy nie posiadałem konsoli (nie licząc SNES-a) na stałe i grałem głównie na dość średnim komputerze . Obecnie preferuję ogrywanie starych produkcji zamiast nowości, kiepski ze mnie gracz i preferuję casualowy meczyk w DotA2 dla odstresowania po pracy. Jednak mimo swego niechęci do poznawania nowych gier, to na konsole wyszło kilka tytułów, wobec których nie mogę przejść obojętnie.

Dwie z nich to „Batman: Arkham Asylum” i „Batman: Arkham City”. Nie znam wielu gier opartych na komiksach, więc nie mam zbyt dużej bazy porównawczej. Na szczęście nie muszę mieć dużego doświadczenia, by stwierdzić, że obie należą do jednych z najlepszych w swoim gatunku. Naszą przygodę zaczynamy od klimatycznego i świetnie wyreżyserowanego intra, które wprowadza nas w świat gry. Kapitalnie napisany świat, z perfekcyjnie dobranymi aktorami głosowymi i rewelacyjną stylizacją na jedną z popularniejszych (najpopularniejszych?) inkantacji Bruce'a Wayne'a. Całości dopełnia genialnie skomponowana ścieżka dźwiękowa. Nickowi Arundelowi udało się zrobić muzykę, która budzi skojarzenia z TAS-owym openingiem autorstwa Danny'ego Elfmana.

Później jest jeszcze lepiej, uczucie immersji jest tu po prostu niesamowite. Zazwyczaj odpalałem grę po 22, gasiłem wszystkie światła i wcielałem się w rycerza działającego nocą Uwielbiałem kucać na gargulcach, by podsłuchać i poobserwować oprychów, z przyjemnością przemieszczałem się w stylu Człowieka-Nietoperza przy użyciu lin, haków itd. Dokładnie obserwowałem wiele zakamarków, nie tylko ze względu na chęć znalezienia jak najwięcej “znajdziek”, a przede wszystkim dla samej przyjemności patrzenia. Parafrazując Atora z jego niedawnego vloga o Netfixowej Sabrinie - grając w obie części trylogii "Rycerza Nocy", czuję się jakby twórcy chcieli możliwie jak najdokładniej oddać klimat kreskówkowego TAS-a dla fanów, którzy go oglądali za młodu. Podczas przechodzenia kolejnych questów w pierwszej i drugiej części, miałem wrażenie jakby to był jej duchowy kontynuator w formie gier albo świetnie napisany story-arc.

System walki jest niemalże perfekcyjny, niewiele mu brakuje do takiego stanu. Jestem zdecydowanym pecetowcem i nie licząc paru bohaterów z Doty/LoLa, czy rasy Undeadów z "WarCrafta III", to nie mogę się popisać refleksem i jakimś wyjątkowym skillem. W konsolowe gry zazwyczaj jestem bity niemal przez każdego, kto ma jakiekolwiek doświadczenie w grze padem. Mimo to grało mi się niezwykle intuicyjnie i “w locie” zrozumiałem, jak się poruszać i walczyć. Wraz ze wzrostem mojego skilla, kombinacje ciosów i zmyślne finishery stawały się coraz bardziej satysfakcjonujące. Podobnie wypadają starcia z bossami. Pojedynek z każdym z nich stanowił wyzwanie i był w stylu tej postaci. O ile występ Jokera niespecjalnie przypadł mi do gustu i w sumie był taki sobie, o tyle Scarecrow, Harley Quinn i Poison Ivy skradli moje serce i stanowili spore wyzwanie. Kobietki z wiadomego powodu - mają rewelacyjne kreacje i znakomite aktorski głosowe (szczególnie Gilf użyczający swojego głosu p. psycholog, miód dla uszu!). Koszmary serwowane przez "Stracha na Wróble" to majstersztyk, gdy pierwszy raz wszedłem w jego iluzję, to byłem w szoku i nie wiedziałem co się dzieje (nawet przez chwilę się zastanawiałem, czy konsola mi się nie psuje). Mogę powiedzieć bez cienia wahania, że jeszcze w żadnej grze (czy to na PC, czy konsoli) narkotyczne wizje nie wypadły tak "namacalnie", jakkolwiek by to kuriozalnie nie brzmiało, gdy czytacie to w kontekście gry. Nie jestem w stanie tego oddać słowami, myślę że trzeba tego osobiście doświadczyć.

Czy gra ma jakieś wady? Nawet jeśli, to nie zwróciłem na nie kompletnie uwagi w obliczu pokaźnego stosu plusów. Kevin Conroy, Mark Hamill, Arleen Sorkin, Nick Arundel i studio Rocksteady sprawili, że przeniosłem się do lat dzieciństwa. Czasów gdy Batman kojarzył mi się właśnie z taką inkantacją, z brudnym, ponurym światem, w którym brutalność nie jest zbyt dosłowna i bezpośrednio pokazywana. W sumie jedyna rzecz, jaka mi przeszkadza, to nieco rozczarowująca fabuła, czy właściwie jej finał. Nie zrozumcie mnie źle, została ona naprawdę dobrze napisana, ale główny wątek z Jokerem nie był dla mnie zbyt satysfakcjonujący. Spodziewałem się że potoczy się to trochę mniej sztampowo, aczkolwiek cała reszta jest wyborna, więc "tylko dobra" fabuła nie wpływa znacząco na moją ocenę. Oceniam "Batman: Arkham Asylum" na 9/10. "Arkham City" póki co przeszedłem z 10%, więc nie mam z nią długiej relacji, ale wygląda na świetne rozwinięcie pierwotnego pomysłu.