Nadchodzące adaptacje anime i moje podejście do nich

Stary tekst, jak pojawi się trochę info o aktorskim "Gundamie", "Boku no Hero Academia" i "Naruto" (te 3 filmy powstają i jeszcze nikt nie ogłosił ich zamknięcia/posłania do limbo, jak w przypadku niesławnej próby adaptacji "Akiry") albo jakieś trailery, to wrócę do tematu :).

Nadchodzące filmy "Battle Angel Alita", "Death Note" i "Ghost in the Shell" mogą dać początek "nowej erze" w historii ekranizacji mang i anime. W fandomie nadal jest olbrzymia niechęć do amerykańskich adaptacji japońskich komiksów, ale moim zdaniem te obawy są w dużej mierze nieuzasadnione.

Dzisiejsi 20-paro latkowie mogli widzieć na własne oczy, jak rozwijało się MCU (Marvel Cinematic Universe), które było, przez pewną grupę ludzi, uważane za niepotrzebne, a same pomysły odrazu odrzucali. Dziś poziom tych filmów zdecydowanie wzrósł, co widać po chociażby "Dr Strange", "Guardians of the Galaxy", "Civil War" (choć tu już do pełnej zabawy warto znać dużą część MCU).

Przypomnijcie sobie, jakie było podejście kilkanaście lat temu do filmów super-bohaterskich. Albo podejście do reżyserów, "Marvel" dał świetny przykład, że można warto wybierać reżyserów-pasjonatów, a niekoniecznie popularne nazwiska.
Myślę że taką sytuację można porównać do anime. Wszyscy wypominają "Dragon Ball: Ewolucja", ale kompletnie zapominają o tym dlaczego ten film ssał. Dzisiaj są inne czasy, podejście do tego typu ekranizacji zmieniło się. Wystarczy przekazać odpowiednie fundusze ludziom, którzy i umieją zrobić film i są fanami (fanatykami?) danej marki. Dochodzi do tego świetny casting, z którego Marvel zrobił swój "znak jakości", co można skopiować, bo nie jest to żadna filozofia.

Widzę szanse głównie u Amerykanów. Z bardzo prostego powodu - większość mang i tytułów, które chciałbym zobaczyć na dużym ekranie, wymaga b. dobrych efektów specjalnych. Japończycy nadal pokazują, że ich kompletnie nie ogarniają. Co do ich aktorstwa... cóż, nie leży mi ten styl. Nie widziałem dużo dram, ale w filmach japońskich zbytnio rzuca mi się w oczy zbytnia teatralność i sztuczność. Czasem to pasuje, co mogliśmy zobaczyć np. w "Man of Steel" - Zodd był przedramatyzowany, zbyt teatralny, ale ten film DC akurat był pod tym względem jak najbardziej w porządku. Dużo częściej jednak mnie odrzuca.

Większość tytułów naprawdę nie wymaga nie wiadomo jak wysokich budżetów. Przy sensownym rozplanowaniu finansów, można zrobić naprawdę fajne widowisko. Tak jak w czasach "Man of Steel" (momentu premiery) mówiłem, że bez problemu można zekranizować DBZ, tak teraz podtrzymuję swoje zdanie. Jeno dajcie robotę jakiemuś ogarniętemu fanowi, który umie tworzyć filmy. Biorąc pod uwagę popularność DBZ, sądzę że nie będzie to zbyt trudne.

Produkcja "Battle Angel Alita" jak dla mnie ma największe szanse powodzenia. James Cameron to nadal b. dobry i utalentowany twórca. Fakt, "Avatar" i "Titanic" nie zachwycają fabularnie, ale (moim zdaniem) bronią się po latach, jako dobrze i sprawnie nakręcone show. Jednak zdecydowanie słabiej niż "Terminator 2", czy "Obcy 2: Decydujące Starcie". Nie znam jednak tej mangi, więc nie mam absolutnie żadnych oczekiwań. Po prostu czekam na kawał porządnie wykonanej produkcji, która zadowoli zarówno fanów, jak i zwykłych widzów.

W kwestii "Ghost in the Shell" jest mi już sporo łatwiej. Pierwszą część widziałem wielokrotnie, sequel parę razy, serie TV 2 razy, "Solid State Society" ogarnąłem raz ze względu na jego długość. Nie znam mangi, ale nie jestem raczej jej "argetem. Nie bawi mnie humor, zdecydowanie wolę wizję reżysera filmu anime. Wszystko wygląda tak, jak w wersji animowanej. Scenografia, otoczenie, bohaterowie, to czego nie można pokazać lub to zrobić inaczej, jest moim zdaniem sensownie przedstawione (piersi "Major" podczas słynnej sceny walki). Pod tym względem twórcy mieliby u mnie plus... jeszcze parę miesięcy temu.

Odnoszę wrażenie, że aktorski "Ghost in the Shell" może być wręcz zbyt podobny do mangowego pierwowzoru. Nie zrozumcie mnie źle, to jak najbardziej dobrze. Jestem zwolennikiem jak najwierniejszego przenoszenia pierwowzorów na duży ekran, ale moim zdaniem za bardzo sugerują się pierwszym filmowym GitS-em. Z tego, co ja pamiętam (poprawcie, jeśli się mylę), to fabuła miała się skupiać na Laughing Manie, a walka pokazana w sneak-peeku trailera sprzed kilkunastu godzin (na czas 9 listopada) sugeruje wręcz ekranizację pierwszego filmu.
Obym się mylił, bo nie mam ochoty po raz kolejny oglądać tego samego, a sam Laughing Man pasuje idealnie. Serial "Black Mirror" pokazał fajne możliwości, jakich można użyć przy przedstawianiu hackingu itd. Czemu by tego sensownie nie skopiować? Tak czy inaczej, czekam do pierwszego trailera. Póki co jakiekolwiek negatywne zarzuty są wg mnie nieuzasadnione. No chyba, że mówimy o Scarlet. Tu rozumiem narzekania, aczkolwiek sama aktorka moim zdaniem wygląda jak Major.

Co do "Notatnika Śmierci"... cóż, poza tym, że film będzie miał R-kę, kilkoma aktorami i kozackimi zdjęciami L'a, to niewiele wiadomo. Ale tu w pełni ufam Netflixowi. Podoba mi się ich "House of Cards", umiarkowanie "Marco Polo" (choć i tu mają świetne pomysły!) i 3-ci sezon "Black Mirror" (1 i 2 są od Brytyjczyków, Netflix kupił ten pomysł i go dobrze rozwija).
To tyle ode mnie.