Nowy trailer "Star Wars" + mój stary artykuł o tym, dlaczego już nie oglądam SW

No i to jest poważna informacja dnia, na jaką czekałem, a nie jakiś nudny, nadęty i po prostu zniechęcający trailer "Star Wars" (post odnosił się do ogłoszenia daty premiery filmu "Sailor Moon", któr wraz z drugim filmem, ma pokryć kolejny arc mangi). Zaorajcie nową trylogię, bo zrobiliście szajs dla nikogo i zacznijcie od nowa. Ale tym razem z konkretną wizją, a nie raz tak, raz tak. Ble.

ian-mcdiarmid-as-emperor-palpatine-in-return-of-the-jedi.png.jpg


Pomijając “Rogue One”, które umiarkowanie mi się podobało, to nie mam zbyt dobrych wspomnień z aktualnie wychodzą trylogią. Po premierze "The Force Awakens", dałem mimo wszystko pewien kredyt zaufania "Disneyowi". Nadal uważam tamten film za mocne rozczarowanie, ale rozumiem, że tamta produkcja musiała być maksymalnie bezpieczna. Zrobiona pod jak najszerszą publikę, by zapełnić tysiące tirów gotówką w każdej walucie. Czekałem więc cierpliwie na "The Last Jedi". Recenzje i opinie znajomych były tak sprzeczne, że postanowiłem jednak nie iść do kina, miałem inne wydatki i nie byłem w nastroju na niepewny seans.

Parę dni temu zastanawiałem się, jak ocenię kolejną część zasłużonej marki. Początkowo nastawiałem się na napisanie recenzji w stylu "Justice League", ale dużo lepiej (cóż, wtedy nie wyszło, zdarza się), ale ten film okazał się strasznie nijaki. Jestem w sumie zawiedzony zeszłotygodniowym seansem i w sumie nie bardzo chce mi się pisać zwykłą recenzję. Jasne, standardowo dla siebie wplotę tu i tam wady, czy zalety filmu, pomówię też trochę o nim samym, ale skupię się w tym tekście na tym, "dlaczego nie oglądam już "Star Wars". Będę na to patrzył z mojej, całkowicie subiektywnej perspektywy, także jeśli się mylę lub gadam głupoty... nie wahaj się skomentować, na pewno odpiszę.

Lata temu broniłem "Disneya" i mówiłem, że to najlepsze, co przydarzyło się tej marce. Dziś już tak nie uważam. Jasne, pod-seria "Stories" zapowiada się naprawdę fajnie i czekam na zapowiedziane produkcje (z tego co czytałem mają być filmy o Boba Fett'cie, Obi Wanie). Sam "Rogal Jeden" w sumie też mi się podobał, a może i oceniłbym go nawet wyżej, gdyby usuniętego z niego parę głupich scen. Np. ten romans był kompletnie niepotrzebny. "Disney" ma naprawdę doskonałą scenografię, kostiumy, zdjęcia... no po prostu doskonale kontynuują klimat starej, dobrej trylogii. Pomijając nowe elementy, statki modele pojazdów generalnie, to nie mam się do czego przyczepić. I w tej części zrobili to równie jednolicie.

Nie wiem, czy moja rosnąca niechęć do "Disneyowych Gwiezdnych Wojen", wynika bardziej z tego, że uwielbiam wyłącznie "stare" uniwersum (“Dark Forces”, “Rogue Squadron”, klasyczna trylogia), czy że ta marka, jest prowadzona w niezbyt dobrym kierunku. Nie przeszkadza mi wywalenie poprzedniego kanonu, przeszkadza mi używanie ciągle tych samych elementów pomysłów. To uniwersum jest na tyle bogate i różnorodne (tak, to jest ten moment, gdy fani "WarHammera" próbują nie zapluć się ze śmiechu), a praktycznie nie idzie do przodu. Ciągle mam wrażenie (i najnowsza część nie jest tu wyjątkiem), że "Disneyowi" brakuje "jaj", by pokazać nam więcej świata, nowych scenerii bitewnych, ciekawszych postaci, generalnie czegoś świeżego. Te "nowe" elementy świata SW kompletnie do mnie nie przemawiają. Za każdym razem, gdy postacie pieprzą coś o "Nowym Porządku" albo "Resistance", to pytam się sam siebie - co do ch*** stało się z Rebelią i Imperium?! Dlaczego drugi film nie dostaliśmy odpowiedzi na to pytanie? Jak widzę te romans z "Rogue One" albo TLJ, to chce mi się za przeproszeniem wymiotować... Dobra, cofam, ten w "Rogue One" był przynajmniej byle-jaki, a nawet znakomity w porównaniu do tego z ostatniego filmu SW. I tak mam prawie ze wszystkim... Nawet fanserwis mnie kompletnie nie satysfakcjonuje. Jasne, uśmiechnę raz, dwa, może trzy, gdy zobaczę coś znajomego, usłyszę coś, co kojarzę, ale "Walt Disney" nie jest w stanie wykrzesać ze mnie czegoś więcej.

W sumie, jakby się nad tym zastanowić, to wydaje mi się, że polubiłem tylko tę najstarszą trylogię. Te gry, ten świat (to w końcu prawdopodobnie pierwsze, tak duże uniwersum-marka, poprawcie mnie, jeśli się mylę), ten Lucas, gdy jeszcze umiał kręcić dobre firmy. Po prostu i zwyczajnie, ani "nowa" ani "Disney'owska" trylogia mnie nie kupiły. I wydaje mi się, że ten stan się nie zmieni. Może kiedyś, jeśli to będzie dotyczyło tylko i wyłącznie pierwotnej trylogii. Pomijam swoje narzekania na "nową" trylogię Lucasa, bo nie chcę za bardzo rozciągać tego tekstu. Miała swoje pozytywne strony, ale te złe po prostu dramatycznie przeważały... Jeśli chodzi o "nową” (póki co) dylogię, to na pewno przeszkadzają mi dość płytkie, jakby pocięte na kilka odcinków, postacie. Jasne, zawdzięczamy ten stan rzeczy, w dużej mierze produkcjom MCU. Nie wiem, czy to mój nadmierny sentyment do tego świata, ale w "serialu Marvela" mniej mi się to rzuca w oczy, aczkolwiek to może być tylko i wyłącznie mój punkt widzenia. W nowych “Star Wars” uderza mnie to od początku.

Oglądając "nową trylogię", jestem niekiedy wręcz odrzucony, gdy widzę nieskazitelnie doskonałą Rey. Nie mam nic przeciwko kobiecym aktorkom. Wręcz przeciwnie, o ile głównej roli nie odgrywają wyłącznie cechy fizyczne (siła, szybkość, zwinność, czas reakcji, odporność), w których kobiety są zazwyczaj słabsze niż mężczyźni, to wręcz uwielbiam oglądać takie produkcje, w których laski się tłuczą. Dziewczyny przejawiają dużo lepsze umiejętności aktorskie, pokazywanie emocji, empatii, kreatywność etc. niż wielu mężczyzn. Rey natomiast jest totalnie nijaka i "overpower", moim skromnym zdaniem. Laska nie ma w ogóle charyzmy, jest drętwa i wszystko przychodzi jej zdecydowanie zbyt łatwo.

Jeszcze gorzej jest z Finnem, zalicza drugi film, w którym nie robi kompletnie nic. Na podobny problem cierpi kapitan Phasma, która co prawda dostała odrobinkę więcej czasu antenowego (w stosunku do poprzedniej części), ale jej rola była również mało znacząca. Swoją drogą, to naprawdę był chłop udający kobietę?! xD O ile te postacie jakoś przeżyłem, bo John Boyega to nawet niezły aktor, zaś Phasma była śmiesznym przerywnikiem, o tyle nie przeżyłem już tej pucułowatej Wietnamki. Pomijając na bok kwestie fizyczne, to jej wątek był drażniący. Laska jest maksymalnie irytująca, poziom niektórych słodkich-idiotek z mang typu "Bleach", "Naruto". Wątek romantyczny jest maksymalnie wciśnięty na siłę, a scena ratunku... Nie no, nie mogę się powstrzymać. Wyglądała jakby zjadła kebsa z podwójnym mięsem i popiła maślanką... I ten łzawy tekst, jak na koniec jakiegoś tandetnego romansu... Przecież między nią a Finnem nie ma najmniejszej chemii! Hej, nikogo nie obchodzą te postacie!

Żeby nie było, że tylko narzekam, to mogę powiedzieć, że podobały mi się wszystkie sceny z Luke’m Skywalkerem. Świetnie wytłumaczył na czym naprawdę polega balans mocy, którego nie umieli dostrzec ani Jedi ani Sithowie. Nieco mniej przypadł mi do gustu, wątek tej pani dowódcy w fioletowych włosach. Nie wiem, czemu w internecie śmiali się że to jakaś feministka. Nawet spoko laska, a końcówkę miała iście bombową! Szanuję za to poświęcenie! No i ten statek, który rozwaliła była spoko. Jasne, doceniam, że twórcy starali się zrobić coś nowego tu i ówdzie, ale “The Last Jedi”, to dla mnie trochę lepsze BvS (i z nieco mniejszym burdelem fabularnym). Aaa... Kylo był po prostu żałosny. Tak jak chwaliłem go w poprzedniej części, tak tu się trochę cofnął w rozwoju.

Generalnie oglądanie tego, nie zapewnia mi już większej frajdy. Tak jak lata temu, śledziłem wszystkie nowości ze świata "Star Wars", tak teraz... “Disney” stanął na palcach, by zrobić kolejne epizody jota w jotę, jak pierwowzór. Naprawdę, niejednokrotnie byłem pełen podziwu, jak wyśmienicie oddali ten klimat i mocno mnie to jarało przy "Rogue One". Natomiast oglądając ostatni epizod, czułem się jakby ten film miał tylko jeden cel - zarobić jak najwięcej kasy. Ktoś powie, że tak samo jest z adaptacjami komiksów "Marvela" i... będzie miał rację! Jednakże MCU mi nie przeszkadza. Nie chodzę do kina na każdy film, niektóre sporo tracą (szczególnie te z 1 fazy) po latach, ale podoba mi się MCU. Niekiedy są aż zbyt bezpieczne i słabną w moich oczach jeszcze bardziej, jak np. "Dr Strange", który był maksymalnie bezpiecznym tworem. Te obrazy zapewniają mi przynajmniej minimum zabawy, której nie odczuwam przy "Disneyowskich" SW. Odnoszę wrażenie, jakbym oglądał puste, pozbawione "matczynej miłości", skrojone na konkretną miarę filmy. Chociaż to trochę źle brzmi, bo TLJ to fabularny burdel na kółkach... No i to tyle ode mnie ;)!