Recenzja filmu "Dunkierka"

Kolejny archiwalny tekst, tym razem filmowy. Życzę spokojnej nocki :)! Pozdrawiam.

Z jednej strony czekałem na ten film, z drugiej zaś zapowiedzi w większości mnie nie kupowały (poza pierwszym "teaserem"). Teraz, gdy już jestem po seansie, to mogę powiedzieć, że wyszedłem z kina bardzo zadowolony. Film pokazuje wydarzenie historyczne z bardzo bliskiej, naocznej i wąskiej perspektywy (bez pokazania konsekwencji tego wydarzenia na szerszą skalę), anonimowych wojskowych i kilku cywili (podobnie jak w np. rodzimym "Wołyniu" - gorąco polecam to dzieło, jest to jedna z najważniejszych produkcji w historii naszego kina!), czyli: właściciela prywatnej łodzi i jego "załogi", pilotów angielskich samolotów "Spitfire" oraz żołnierzy pozostałych na plaży (od tych najzwyklejszych, Brytyjczyków, czy też Francuzów, poprzez medyków, saperów i dowódców o różnych stopniach). Skupia się głównie na samym wydarzeniu, a historyczna otoczka jest traktowana nieco po macoszemu. Dostajemy krótkie wyjaśnienie na początku, a potem obserwujemy doskonale wykonaną (zarówno od strony muzycznej, jak i wizualnej) próbę ratunku 400 tyś. żołnierzy.

Historia jest stosunkowo prosta i skupia się głównie na pokazaniu tych pojedynczych, anonimowych żołnierzy oraz tego, co wojna robi z ludzkimi umysłami. Niektórym dodaje odwagi i pozwala na heroiczne czyny, inni zaś stopniowo zatracają człowieczeństwo, kierując się wyłącznie prostymi instynktami przetrwania, łączy ich jedno - wszyscy chcą przeżyć i wrócić do domów. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że wojna wyciąga z ludzi często to, co najlepsze, ale zazwyczaj pokazuje naszą gorszą stronę. Warto tu wyszczególnić podejście Anglików, które zostało w kilku scenach dobrze pokazane. Jak powiedział Henry Temple: "Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony". Francuzi nadstawili trochę kark za Angoli, a ci w kluczowym momencie ich zlali i ratowali głównie swoich. Albo jak mówili, że 1 ranny na noszach zajmuje miejsce dla 7 mężczyzn. Mam swoje zdanie o Anglikach, niekoniecznie pozytywne, ale uważam że moglibyśmy się jedynie uczyć ich podejścia np. w kwestii polityki międzynarodowej. Chłodna, wyrafinowana kalkulacja zawsze się opłaca, wszakże głos mają ci, którzy przeżyją (no i zapisują ją niekiedy wedle własnych potrzeb). Przez pierwsze 30-40 minut, nie podobał mi się zamysł Christophera Nolana, by wszystkie postacie były szare, w zdecydowanej większości bezimienne i poza wyższymi oficerami, niespecjalnie wyróżniające się. Gdy zobaczyłem już pełną wizję reżysera i "strawiłem" ten film w głowie, to muszę przyznać, że było to dobre. Można było odnieść wrażenie, jakbyśmy byli faktycznymi biernymi obserwatorami całego wydarzenia. Nolan pokazał chaos, brud wojny, ludzi wyrwanych ze swojego codziennego życia do nowej, brutalnej rzeczywistości. Sceny takie jak ta z początku, gdy spragniony żołnierz spija wodę z węża ogrodowego albo gdy inny przejmuje buty/przedmioty po zabitym towarzyszu broni (co było i w sumie jest codziennością w trakcie wojen - było nie było, to swoisty łup wojenny, który już się nie przyda martwej osobie) zapadły mi mocno w pamięci. Jednym zdaniem, reżyser pokazał nam "dzień powszedni" każdej wojny. Rano się budzisz, po paru minutach może cię nie być, bo znalazłeś się w złym miejscu i w twoim kierunku właśnie leci bomba albo kula i nie możesz z tym nic zrobić. Pasował tu styl, jakim operuje Nolan, dzięki niemu i jego dopracowaniu klimat jest jeszcze bardziej odczuwalny.

Nie jestem fanem twórczości Nolana, ale chętnie chodzę do kina na jego obrazy. Jest dobrym rzemieślnikiem, który nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Czasem wybija się ponad niego (bardzo lubię jego "Incepcję" i uważam za naprawdę solidny film, zaś z jego "Interstellarem" mam nieco gorsze wspomnienia, ale nadal żywię wobec niego ciepłe uczucia). Rzecz jasna te mniej lubiane produkcje też są przeze mnie pamiętane, ale po ponownym seansie wrażenia są zazwyczaj sporo słabsze. "Dunkierka" trafiła do tej mniejszej puli i jestem pewny, że pojawi się również u mnie na półce w pudełku z "Blu-rayem". Głównie dla tych przepięknych i przemyślanych scen walk powietrznych oraz doskonałego udźwiękowienia, które (podobnie jak montaż) zasługuje moim skromnym zdaniem na nominację do kolejnych Oscarów.

Nie sposób nie poświęcić montażowi osobnego akapitu. Powiem krótko - to po prostu poezja. Świetne zdjęcia, znakomicie połączone ze ścieżką dźwiękową autorstwa Hansa Zimmera (za którym również nie przepadam, ale o tym napiszę nieco później) oraz ta praca silników "Spitfire'ów", maszyn Nazistów i inne dźwięki, które wydawały. Powtórzę się, ale to była przepiękna poezja dla moich uszu. Jeszcze te świetne ujęcia, które bardzo dobrze oddawały klimat walki w powietrzu. Reżyser znakomicie pokazał, jak śmiertelną bronią było wówczas lotnictwo. Na dodatek diabelnie szybką i piekielnie skuteczną (ciekawostka, jeden z naszych "symboli narodowych", Józef Piłsudski w mniej więcej taki sposób, skwitował propozycje bodajże swoich techników: "Lotnictwo? Phew, to zwykła tymczasowa moda, nie warto w nią inwestować, rozwijamy siły naziemne"). Swoją drogą, praktycznie na każdym filmie Nolana, dość często się nudziłem (do tego stopnia, że na 2 bym prawie zasnął, na szczęście byłem wyspany), przy oglądaniu “Dunkierki” mogłem o tym uczuciu właściwie zapomnieć. Właśnie dzięki temu, że film był dobrze pocięty, a poszczególne wątki dobrze wyważone, to odczuwałem jakiejkolwiek nudy. Ba, byłem przygotowany na kolejne “Nolanizny” i przeciągający się seans. Miały odpowiednią długość, dzięki czemu żaden element filmu nie dłużył mi się zbyt specjalnie (co uważam za pewien sukces, bo to mój główny zarzut w stronę Christophera Nolana).

Efekty specjalne, to kolejna, bardzo zauważalna i duża zaleta “Dunkierki”. Jeśli wierzyć materiałom prasowym, to wszystkie efekty zostały zrobione praktycznymi metodami, bez ingerencji komputerów oraz utalentowanych grafików. To naprawdę miły akcent w czasach, gdy CGI i używanie Green Screenu są niekiedy aż za bardzo nadużywane. Co prawda nie zostały zrobione z olbrzymim rozmachem, ale bombardowania Aliantów oraz walki powietrzne były w pełni satysfakcjonujące. Nic tylko załatwić sobie odpowiednio duży telewizor, świetne nagłośnienie oraz wydanie na Blu-rayu i można cieszyć oczy.

Teraz parę słów o muzyce. “Hans Zimmer wielkim kompozytorem jest” i tak dalej. Trudno mu odmówić umiejętności, aczkolwiek moim skromnym zdaniem, zbyt często tworzy pompatyczne, poważne, niekiedy przepełnione epickością utwory. Poważnie, czasami zastanawiam się, oglądając filmy ze ścieżką dźwiękową jego autorstwa, czy studio czasem nie pożyczyło sobie niektórych piosenek z innych produkcji. Tu nie raziło mnie to prawie wcale, bardzo dobrze komponowało się z obrazem, który obserwowaliśmy na kinowym ekranie. Podobnie miałem podczas oglądania “Insterstellar”, w którym również było czuć, że Zimmer myślał nad kompozycjami muzycznymi. Duża w tym zasługa (ponownie!) montażu, dzięki któremu świetnie zsynchronizowano niektóre fragmenty z tempem filmu. Atmosfera bezsilności Aliantów wobec nazistowskich Niemców została odpowiednio podkręcona dzięki wizji tego kompozytora. Polecam “Supermarine”, mój ulubiony kawałek z “Dunkierki”. Poziom “Incepcji” i przegenialnego “Time” co prawda to-to nie jest, ale słuchałem go przy pisaniu tej recenzji z nieukrywaną przyjemnością.

Jak sami widzicie, seans był dla mnie niezwykle udany. Poza kilkoma pojedynczymi wadami lub niedociągnięciami, to nie mam większych powodów do narzekań. Co prawda trochę raziło to, że nie pokazali w “Dunkierce” Niemców, ale no cóż... Takie czasy, parę dni temu wstawiałem wpis o tym, jak Amerykańska feministka narzekała na brak kolorowych w filmie. Na całe szczęście Polacy, w razie Hollywoodzkiego filmu o “Powstaniu Warszawskim”, mieli w swych szeregach walecznego Czarnoskórego... Będą mogli nam nagwizdać. Oceniam najnowszy film Christophera Nolana na -9/10. Ten minus to głównie za to, że nie czerpałem wybitnej przyjemności z oglądania filmu, a bardziej z poszczególnych elementów produkcji. Nie zmienia to jednak faktu, że wymyślenie i sprawne zrealizowanie takiej wizji zasługuje moim zdaniem na wysoką ocenę. Do dziś jednak nie rozumiem podejścia Adolfa, dlaczego pozwolił im uciec? Miał ich jak na widelcu. Na co liczył, na lepszą pozycję negocjacyjną za ten akt “łaski”?

Moja recenzja filmu “Wołyń” -> https://www.facebook.com/notes/heros/recenzja-filmu-wo%C5%82y%C5%84/288614194885706/