Recenzja “The Shape of Water”

Tekst o moich oczekiwaniach wobec serialowego "Wiedźmina" jest już prawie gotowy, muszę tylko skończyć akapit o Słowiańskości , wykorzystywaniu baśni, dopisać trochę tego, trochę tamtego, zakończenie - do środy raczej się wyrobię. Poza tym wraz z kolegą już powoli kończymy tekst o "City Hunterze" i powoli zacznę się zabierać za recenzję 2 sezonu "Legend of the Galactic Heroes: Die Neue These". A póki co zapraszam na archiwalną recenzję, miłej końcówki niedzieli! :)

Wczoraj skończyłem oglądać, laureata tegorocznych Oscarów w kategorii "film". Gdyby to ode mnie zależało, to prędzej przyznałbym nagrodę "Blade Runner 2049", ale domyślam się, że jednym z kryteriów wyboru, była chęć uhonorowania reżysera za "całokształt twórczości". Jest to jeden z tych filmów, których promocji praktycznie nie śledziłem. Zero trailerów, jedynie szczątkowe informacje zasłyszane tu i ówdzie. Nie jestem może jakimś szczególnym fanem twórczości Del Toro, ale oglądanie jego filmów, sprawia mi nie małą radość. Nie inaczej jest z "The Shape of Water", który jest konsekwentnie opowiedzianą baśnią dla dorosłych. Wszystko tu niesamowicie do siebie pasuje i łączy się w spójny świat. Z jednej strony mamy tu romantyczną miłość, całkiem uroczo i sentymentalnie przedstawioną przeszłość, utrzymaną w generalnie ciepłych tonach, z drugiej zaś Del Toro nie bał się pokazać mocniejszej erotyki, czy brutalniejszych fragmentów, które są naprawdę realistycznie przedstawione. Nie jest to może jakieś szczególnie wybitne dzieło, ale czuć, że reżyser włożył duszę w produkcję tego obrazu.

Akcja filmu rozgrywa się prawdopodobnie w końcówce lat ‘50. Do jednego z wielu kompleksów badawczo-naukowych sprowadzono tajemniczą Istotę, która momentalnie przywodzi na myśl Potwora z Czarnej Laguny. W miarę oglądania, pomiędzy bestią, a główną bohaterką rodzi się uczucie, które najpierw jest zwykłą fascynacją, a następnie przeradza się w piękną miłość. Elisa, bo tak zwie się bohaterka filmu, jest niemową. Prawdopodobnie z powodu swego kalectwa, nigdy nie natrafiła na mężczyznę, który patrzyłby na nią, jak na atrakcyjną kobietę i widział ją taką, jaka jest. Istota nie zwraca jednak uwagi na tak powierzchowne rzeczy, więc Elise chce z nim być nie bacząc na konsekwencje. Nie jest to nic niezwykłego, od wieków wiadomo, że kobiety lubią romantyczne przygody (nie piszę tego w dzisiejszym rozumieniu tego słowa) i są gotowe na baaardzo dużo wyrzeczeń, by znaleźć się w takiej sytuacji. Zresztą, jej adorator jest na swój sposób nawet uroczy. "Rybi Bóg" jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych potworów Del Toro. Nie sposób opisać, jak bardzo jest szczegółowo wykonany i niesamowicie realnie przedstawiony. Ten film postawił kolejny krok ku lepszemu przenoszeniu fantastycznych istot na duży ekran. Świetne połączenie efektów CGI i pracy całego zespołu projektantów.

Relacja pomiędzy parą kochanków, jest zwyczajnie urocza. Zarówno jej początek, gdy dziwna kreatura zaczyna poznawać ludzi od nieco innej, lepszej strony, jak i kolejny etap związku... Niestety, mimo paru mocniejszych scen, to Del Toro nie odważył się pokazać nam "rybiego pindola". Zarówno reżyser jak i aktorka spisali się na medal, jeśli chodzi o zbudowanie klimatu. Czuć tu szeroką paletę rozmaitych uczuć, którą często po prostu pokazywano obrazem, bez tłumaczenia widzowi “o co chodzi”. Od smutku, poprzez radość, autentyczne dobro płynące z poszczególnych postaci, kończąc na kilku dość erotycznych, czy krwawych momentach. Już sam początek filmu mocno zaskakuje pod tym względem (chodzi o moment, gdy Elise kąpie się w wannie), a dalej jest tylko mocniej. Nie są to sceny rodem z jakiś filmów porno. Poszczególne sceny, choć niekiedy całkiem odważne, zostały przedstawione w naprawdę gustowny i niezwykle autentyczny sposób. Czuć tą charakterystyczną chemię, gdy dwójka postaci wpadnie sobie w oko i chcą sobie mocniej okazać uczucia niż poprzez zwykłe przytulanki. Nie znam Sally Hawkins z żadnej wcześniejszej roli, ale dobrze odegrała zlecone jej zadanie. Naprawdę dobrze pokazała emocje i pożądanie, nie tylko za pomocą samych oczu, w których tlił się żar podniecenia, ale i samą mową ciała. Niemniej udanie wypadła, jako taka "cicha myszka", która woli stać z boku i nie wadzi nikomu. Mimo utrudnionej pracy, z racji odgrywania roli niemowy, spisała się w swojej roli i mam nadzieję, że dzięki “The Shape of Water” otrzyma więcej kontraktów.

Niemniej dobrze wypadł Michael Shannon, którego lubię od "Man of Steel". W "Kształcie Wody" odegrał całkiem podobną kreację, co w przypadku Generała Zodda z Kryptonu. Maksymalnie przerysowany, arogancki zimny sukinkot, który zazwyczaj nie ma innej relacji niż osoba dominująca-osoba podporządkowana. Wiecie, albo się podporządkujecie albo musicie być silniejsi, nie ma innej opcji. W tym filmie jednak jego podstawy są nieco różne. Tak jak w "Człowieku ze Stali", grał przerysowanego, nieco generycznego (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) komiksowego Złola, tak tu gra przestylizowanego "amerykańskiego człowieka sukcesu", wiecie taki amerykański optymizm. Momentalnie przywodzi na myśl wyobrażenie Amerykanina z tamtych czasów, dążącego do realizacji swojego American dream - byciem człowiekiem na szczycie. Jest przy tym niezwykle naturalny i honorowy (mimo, że jest po prostu zwykłym chujem). Zna ktoś inne filmy, w których gra takiego buca? Jeśli tak, to poproszę, dzięki z góry!

Przy okazji roli Richarda, warto powiedzieć o kapitalnej stylizacji na 1958 rok (+2 lata, -1 rok, wspominają w filmie, że Łajkę wystrzelono w kosmos, a to zdarzenie miało miejsce w 1957). Mówię tak, bo nie powiedziano nam, kiedy konkretnie dzieje się akcja tego filmu. Nie jestem ekspertem od tych czasów. Nawet nie jestem pasjonatem-amatorem, jak w przypadku lat ‘90, czy pierwszych lat roku 2000 , więc nie wiem, na ile jest to zgodne ze stanem faktycznym. Jedna rzecz mi się rzuciła w oczy, z tego, co wiem, to szycie palców nie miało sensu do bodajże drugiej połowy lat ‘90. Lekarze jeszcze nie byli tak dobrze ogarnięci w tych sprawach i nie umieli połączyć nerwów, co kończyło się jak w filmie. Jednakże cała reszta wygląda na dobrze wykonaną robotę. Ubrania, samochody, ta charakterystyczna muzyka, ten nieco infantylny klimat tamtych czasów, momentami naprawdę miałem złudzenie, że przeniosłem się do przeszłości. Na pewno pomogła przy tym niezwykła wyobraźnia p. Guillermo del Toro. Co by o nim nie mówić, to jego produkcje, a przynajmniej te, które widziałem, są przemyślane oraz wewnętrzne spójne. Nawet "Pacific Rim", które nie podoba mi się już tak mocno, co dawniej, nadal trzyma się bardzo dobrze od strony wykonania. "Kształt Wody" wciągnął mnie w swój świat od pierwszych minut i nie chciał puścić aż do samego końca. Del Toro poruszył wiele uniwersalnych tematów (zakazanej miłości, wzajemnego zrozumienia mimo różnic, odrzucenie od społeczeństwa przez kalectwo, bycie popychadłem przez “lepszych” ludzi w ich własnym mniemaniu) i wycisnął z tego tematu naprawdę wiele.

Ścieżka dźwiękowa, to jedna z najistotniejszych części składowych tej opowieści. Muzyka nadaje jej niesamowitej baśniowości, nie wyobrażam sobie innej ścieżki audio do tego filmu. Twórcy kapitalnie i niezwykle organicznie, połączyli ją z oglądanym przez nas obrazem, nadając mocniejszy wydźwięk temu co widzimy. Odpowiednio podkreślały “ładunek emocjonalny”, jakie niosły za sobą poszczególne fragmenty tej produkcji. Niemniej dobrze wypadły utwory... "kabaretowo-sceniczne" (?), które żywcem przypominają swoje odpowiedniki z minionych czasów. Jedna ze scen z drugiej połowy filmu, wykorzystuje ten motyw w znakomity sposób. Nie będę spoilerował, ale powiem tylko tyle, że mnie wzruszyła. Alexandre Desplat odwalił kawał dobrej roboty!

"Kształt Wody" nie jest filmem bez wad, niemniej jednak nie mam na co narzekać. Po prostu się w nim zauroczyłem. Na pewno były lepsze filmy w tym roku, jednakże jeżeli "ekipa" od Oscarów chciała dać mu nagrodę za "całokształt twórczości", a tym samym docenić jego “potwory”, to nie mam nic przeciwko. W historii Oscarów było dużo o wiele gorszych wyborów. Ten moim zdaniem, nie jest w sumie taki najgorszy. Jeśli o mnie chodzi, daję "The Shape of Water" ocenę +8/10.