Subiektywna lista 5 najgorszych zakończeń anime

Kolejny archiwalny tekst, życzę udanego niedzielnego popołudnia ;)!

Chyba każdy z nas zna co najmniej jedną serię, która ma obiecujący początek, świetnie rozwija wstępne założenia, ale jej finał (w mniejszym lub większym stopniu), psuje końcowy odbiór bajki. Niektóre z nich tak mi obrzydziły poszczególne serie, że mimo upływu lat, to nie jestem w stanie zmienić swojej opinii. Pisałem już zarówno o "Bleachu", jak i "Naruto", więc nie ma sensu się powtarzać. Nie uwzględniłem również tytułów, których komiksowe pierwowzory raczej nigdy się nie skończą (“Nana”, “HunterxHunter”). Generalnie starałem się wybrać takie bajki, które byłyby w miarę oryginalne i nietypowe, jak na dość oklepany temat.

Beck - W czasach gdy widziałem "Mongolski oddział rębaczy", to nie zdawałem sobie sprawy, że istnieją anime, które pełnią wyłącznie rolę reklamy dla komiksu. Początkowo kompletnie mi to nie przeszkadzało, myślałem że twórcy zaplanowali takie zakończenie. Po paru miesiącach dowiedziałem się, że manga obejmuje inne, nieznane mi wydarzenia, które zostały jedynie pobieżnie streszczone w parę minut przez studio pod koniec anime. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, zapewne narzekałbym na brak kolejnego sezonu. Ta bajka wręcz się o niego prosi - przez te wszystkie odcinki zżyłem się z tym zespołem, śledziłem jego wzloty i upadki. Przerwanie tej historii w połowie nie było zbyt dobrym pomysłem - tym bardziej, że z tego co słyszałem od swoich kolegów, to chłopaki dopiero zaczęli pokazywać, na co ich stać. Jeśli podejdziecie do tego anime nie wiedząc, że ma ono swój ciąg dalszy, to być może tego nie poczujecie, bo całość jest poprowadzona w odpowiednio satysfakcjonujący sposób. Po dziś dzień widziałem niewiele kreskówek, które mogłyby się poszczycić równie znakomitą ścieżką dźwiękową.

Fantastic Children - To jeden z najbardziej urzekających seriali animowanych, jakie widziałem. O ile pierwsze odcinki nie są zbyt zachwycające (a mówiąc dobitniej - są one mocno średnie), tak ich rozwinięcie, to po prostu Arcydzieło przez duże "a". Nie wchodząc w spoilery, a jednocześnie zachęcając do obejrzenia - p. Takashi Nakamura przedstawił motyw zmartwychwstania i powrotu na dawną ścieżkę przeznaczenia co najmniej równie dobrze, co Hiromu Arakawa w "Fullmetal Alchemist". Retrospekcje, które pokazują nam sam początek tej pasjonującej opowieści były tak rewelacyjnie, że postanowiłem zarwać nockę przed ciężkim dniem na studiach. Mimo strasznego humoru na następny dzień, to było warto. Nigdy później nie widziałem tak wzruszających i łapiących za serce scen. Przez parę dni rozmyślałem nad sensem tego anime, jak po "Perfect Blue", czy "Paranoia Agent".

Skoro to tak świetna seria, to gdzie tkwi haczyk? Już tłumaczę - zakończenie było po prostu dobre i nazbyt przewidywalne, trącące wykorzystywaniem sprawdzonych i znanych motywów z "chińskich bajek". Wydaje mi się również, że jej twórca mocno inspirował się "Haibane Renmei". Gdyby to była bajka na 7/10, czy nawet 8/10, to raczej bym nie narzekał, ale byłem gotów postawić tej bajce dyszkę, nawet pomimo średniego startu, a przez finał ograniczyłem się do 9/10.

Gungrave - Gdyby nie etap dziejący się w przyszłości, to "Gungrave" mógłby trafić do mojego prywatnego top-10 najlepszych anime. Mafijny segment tej produkcji oraz wydarzenia poprzedzające pojawienie się mutantów, to po prostu majstersztyk. Doskonała opowieść dwójki przyjaciół z olbrzymim bagażem wspólnych doświadczeń, którzy dołączyli do mafii z prawdziwego zdarzenia. Obserwujemy jej całą hierarchię, od ludzi z najniższego szczebla, którzy odpowiadają za zbieranie haraczy i tym podobne prace, poprzez tzw. "hitmanów" (elitarnych zabójców na zlecenie) w osobie Beara Walkena z rewelacyjnym seiyu (Crocodile z "One Piece"), kończąc na elitach mafijnych z Big Daddy, twórcą organizacji Millennion. Dodajmy do tego świetnie napisany scenariusz i naturalne kreacje bohaterów, które wedle mojej wiedzy, są niemalże w całości zasługą ludzi ze studia MadHouse. Gra z tego co widziałem na YT, to skupia się przede wszystkim na najmniej lubianym przeze mnie segmencie i nie poświęca zbyt dużo uwagi lwiej części "Gungrave'a" - tj. przeszłości.

Co prawda zombiaki nie były w sumie takie najgorsze (czy raczej, Madhouse postarał się aby takie nie były), mógłbym się nawet pokusić o stwierdzenie, że były w miarę znośne. Gdyby to robiło słabsze studio, to wyszłoby to jeszcze gorzej, a tak seria na 9/10 spadła do lekko naciąganego +7/10. To było naprawdę smutne, gdy widziałem, jak scenarzyści masakrują kolejne postacie robiąc z nich “potwory tygodnia” do eliminacji. Trochę szkoda, że historia poszła w tym kierunku albo jej po prostu nie urwali w pewnym momencie. Miała potencjał na lepsze zapisanie się w pamięci widzów.

Great Teacher Onizuka - Dałem to anime głównie z powodu braku kontynuacji, a nie samego zakończenia. Tak, należę do tej (chyba) nielicznej grupy, której nagłe urwanie się historii za bardzo nie przeszkadza. Jestem w stanie to wybaczyć, bo serial wywarł na mnie piorunujące wrażenie. Widziałem je prawie 4 razy w całości, w tym za 2 i 3 razem oglądałem ciągiem (skończyłem ostatni odcinek i zaraz po nim odpaliłem 1). To prawdopodobnie jedyny przypadek, gdy byłem aż tak zajarany jakimkolwiek serialem - z aktorami, czy rysunkowym.

Choć anime nie jest idealne, a jego kreska już w momencie emisji była brzydka, to pozostałe jego nieliczne niedoskonałości przeszkadzają mi w niewielkim stopniu. Za bardzo pokochałem rewelacyjnego, ekspresyjnego aktora głosowego i życiową fabułę - to chyba jeden z najlepszych mixów dramatu i komedii, jaki widziałem. Perypetie Onizuki i jego uczniów to niezwykle radosne, ale i pouczające lekcje. Lekcje od człowieka który trochę już poznał życie dorosłych, ale jeszcze nie zgredział za bardzo i wie, jak łatwo przemówić do zarozumiałych głów młodych ludzi.
Mam nadzieję, że ktoś sobie przypomni o tej marce i zrobi ją na nowo. Nie jest zbyt wymagająca od strony animacji, a historia mimo swego wieku, to nie zdeaktualizowała się ani trochę. Patrząc z mojej perspektywy, to jest wprost przeciwnie. Ja i moi rówieśnicy (zarówno ci z "reala”, jak i ci poznani poprzez internet) żyjemy już na własny rachunek lub niemal samodzielnie. Zaczynamy naszą poważną karierę zawodową, wchodzimy w okres realnej dorosłości i mamy podobne problemy co on. Wydaje mi się, że chyba każdy z nas może się w jakimś stopniu identyfikować z Eikichim Onizuką. Kurde, jak ja bym chciał by ktoś znowu ruszył tę mangę...

Neon Genesis Evangelion - To anime zapewne doczeka się osobnego omówienia, ale mogę napisać o niektórych swoich żalach już teraz. Moja opinia nt. zakończenia zmieniała się wraz z wiekiem. Początkowo uważałem je za genialne, niesamowicie głębokie i że porusza tematy dla dorosłych. Nie odbiegałem tym samym za bardzo od wielu innych nastolatków, którzy tak łakną pozornej dojrzałości i możliwie jak najmroczniejszych kolorów. Im jestem starszy, tym bardziej doceniam "RahXephona" za to, że jest o wiele lepiej przemyślaną bajką, zaś jego główny bohater, Kamina Ayato nie jest pieprzoną męską c... ką, jak Shinji Ikari. Kamina też był zagubiony, jego świat również się załamał i był równie mocno "złamany" przez los. Różnica polega na tym, że ten się ostatecznie zmienił - przestał być chłopcem, a stał się mężczyzną. Shinji praktycznie nie przeszedł żadnej drogi pozostając niemal takim samym mentalnym chłopczykiem o kruchej osobowości.

Dodajmy do tego zbyt częste odnoszenie się do religii - wiecie, te wszystkie wybuchy w kształcie krzyży, Japońska interpretacja religii i kultury Europejskiej . Nie przeszkadza mi to, lubię (mającą sens) symbolikę w filmach i kreskówkach. Przeszkadza mi jej jakość i kompletne niezrozumienie tematu przez reżysera. Większość z nich jest po prostu "sztuką dla sztuki". Coś jak w przypadku niektórych scen z filmowego uniwersum DC autorstwa Zacka Snydera, Hideaki Anno zdawał się kierować podobną zasadą. Jedyna różnica to źródło inspiracji - Japończyk wybrał Biblię oraz jej Żydowskie odpowiedniki i zrobił z nich jeszcze większy misz-masz niż Snyder ze scen znanych z kart komiksów DC. Poza tym wszystko jest takie samo - zamiast spójnej bajki, to mamy całą masę całkowicie niepotrzebnych motywów, które co najwyżej irytują lub budzą lekkie zażenowanie.

Co więcej w "End of Evangelion" jest jeszcze więcej więcej tego religijnego bełkotu. W zasadzie gdyby wyciąć niektóre sceny, to ten film kinowy niewiele by stracił na swojej treści. O ile mogłem przeżyć dwa ostatnie odcinki, o tyle nie rozumiem, jak ktoś dorosły mógł przyklepać fabułę tego filmu. No ale cóż, przynajmniej animacja jest po dziś przepiękna.

To tyle ode mnie. Jak wygląda Wasza lista anime z najgorszymi zakończeniami? Chętnie podyskutuję ;).

https://www.facebook.com/notes/heros/top-10-moich-ulubionych-tasiemc%C3%B3w/356612541419204/ <-- tekst o paru nieobecnych - “Bleach” i “Naruto”.