Sześć najmniej lubianych przeze mnie anime

Kolejny archwialny tekst. Wrzucam tak szybko, bo mam 100% punktów i warto je trochę zużyć, bo po co mają się marnować :P.

Kolejna topka, tym razem dotycząca głównie tych słabszych tytułów, na których mniej lub bardziej się zawiodłem (lub często się śmiałem, opcjonalnie próbowałem wyłupać sobie oczy). Nie było jakiś szczególnych kryteriów, ot wszedłem na swojego MAL-a, przejrzałem listę z anime i spisałem te, które najmniej mi się spodobały. Parę tytułów odrzuciłem. Np. "Naruto", "Saint Seiya", bo o nich już pisałem (z wyjątkiem w postaci "One Piece", wybaczcie, ale mam tak złe zdanie o tej serii, że nie mogłem jej nie dodać), "Dragon Ball Super" z kolei doczeka się swojego, w pełni krytycznego tekstu, jak przejrzę serię jeszcze raz po jej zakończeniu. Daruję sobie robienie top-listy, bo w tym przypadku mija się to z celem... Choć jeśli Wam zależy, to powiedzmy, że "Kill la Kill" najmniej nienawidzę z tego zestawienia.

Gasaraki - Najprawdopodobniej jest to mój największy zawód, jeśli idzie o anime z mechami. Nawet poszczególne Gundamy (niektóre za dobrze nie wyszły, sam Mistrz Tomino prosił ludzi, by, tu cytuję, "nie kupowali kaset vhs z tym gniotem"), które bywały gorsze lub czasem zwyczajnie słabe, nie spowodowały u mnie aż takiego zawodu.
Pamiętam moją historię z tym anime. Kiedyś miałem pomysł na opowiadanie o 3-ciej wojnie światowej pomiędzy Chinami, a USA. Nic poważnego, takie jedno-tomowe opowiadanko (coś w stylu "Pacific Rim" wymieszanego z klimatami z mecha anime ale na ciut wyższym poziomie). Chciałem pokazać różnice między znanym nam sprzętem wojskowym, a szeroko rozumianymi mechami, możliwe zastosowanie takich świeżych jednostek na polu walki. Po pierwszych odcinkach byłem niemalże zachwycony. Świetne i zapadające w pamięci opening i ending, korporacje, które już teraz mają nieraz większe budżety niż poszczególne państwa, fajny pokaz w Belgistanie (fikcyjny kraj, który leży gdzieś na terenach należących w rzeczywistości do Iraku). Mało tego! Scenariusz, dość niezła dbałość o detale (w końcu to gatunek real-robo, a nie jakieś "Eureka Seveny", czy inne Gundamy <tak, wiem, Gundamy są bezsilne na Ziemi> które zostawiają tęczowe smugi kondensacyjne na niebie), zarówno jeśli chodzi o wojskowość, technologię i jej przedstawienie, dość dojrzałe podejście do widza.
No kurde, gdyby w takim stylu pociągnęli do końca, to byłbym chyba zachwycony. Nawet bym przeżył lekki spadek poziomu, jak przy "Gungrave" albo nieprzemyślany wątek. Nie, dostaliśmy prosto w twarz jakąś mitologię (nawet jeśli była tak konieczna, to mogli to poprowadzić dużo subtelniej) Bogów i inne tego typu bzdety. Co prawda wpletli to nieco naturalniej niż podobny wątek w "Naruto" i zdecydowanie mniej inwazyjnie niż nagłą zmianę w "Samurai Flamenco", ale niesmak i tak pozostał. Jeszcze takie wtrącenie, wiem, że taniec z tej serii i w ogóle cała tamta kultura mają naprawdę głęboką tradycję w historii Japonii. Po prostu chodzi o to, że ma się trochę jak pięść do nosa. A szkoda, bo mogła to być fajna opowieść z realistycznie przedstawionymi mechami, korporacjami i pomniejszymi grupami interesów, które odkupowały Tactical Armors od Japońskiej korporacji i wykorzystywały w swoich wojenkach. A tak dostaliśmy taką kiepsko wykonaną chimerę - ani to realistyczna seria ani porządnie wykonane anime dla czystej zabawy i ewentualnie jakiś rozważań duchowych.

Samurai Flamenco - [Jest JEDEN spoiler, który nieco psuje przyjemność z oglądania anime, zostałeś ostrzeżony!] Nie pamiętam, do którego odcinka doszedłem, ale podobnie jak w przypadku "Gasaraki" dobrze zapamiętałem swoją historię z tym anime. W czasie, gdy chińskie bajki kręciły mnie zauważalnie bardziej niż dziś (ja oglądający anime sam z siebie, bez zmuszania się do tego... Bez narzekających znajomych i kumpli nad sobą!), to lubiłem sobie obstawiać "najlepsze anime roku" w różnych kategoriach. Czasem trafiałem, częściej miałem jednak pecha i seria od pewnego momentu stawała się kiepska. W tym tekście wspomnę o dwóch takich przypadkach.
Kiedyś CCORD (obecny admin op.com.pl) zapytał mnie o swoich kandydatów najlepsze anime któregoś tam sezonu z 2013. Jednym z nich było właśnie "Samurai Flamenco". Przejrzałem 1 odcinek, poczytałem o anime, posłuchałem dwóch zaufanych kumpli z podobnym do mojego gustem, którzy byli po 2 czy tam 3 odcinkach. Obstawiałem w ciemno, że będzie to jeden z czarnych koni ówczesnego sezonu. Swoim standardowym zwyczajem postanowiłem poczekać, aż wyjdzie kilkanaście odcinków.
Doczekałem się, po bodajże 5 odcinkach byłem zachwycony. Świetna parodia gatunku super-sentai, przemyślana fabuła, zabawna, z postaciami, które potrafiły wzbudzić sympatię. Twórcy w pomysłowy i sprytny sposób tłumaczyli różne głupotki gatunku i stworzyli naprawdę fajną kreskówkę. Jakże byłem zdziwiony, gdy jeden z kolegów powiedział, żebym się nie jarał, bo od pewnego momentu seria staje się "totalnym śmieciem". Gdy zobaczyłem tę wiadomość na GG, to pytałem - "co się konkretnie stało?" i otrzymałem odpowiedź: "zobaczysz xD". No to oglądam ten odcinek, coraz bliżej do końca i... Nagle zobaczyłem Goryla, który chyba wyżarł wszystkie sterydy Spejsonowi z "Blok Ekipy" i powiedziałem do siebie: "Nie kurwa, on tego nie zrobi...". I zrobił to. Nie będę mówił co dalej, ale to mniej więcej tak, jakby w środku "Monstera" Johan przyleciał na tęczowym jednorożcu i poprosił dr Tenmę, by poleciał z nim w kierunku zachodzącego słońca. W sukience i w pełnym makijażu (dobra, to ostatnie akurat jest legitne... fajny "trap" z Johana, kto oglądał, ten zrozumie). Wiecie, tak coś kompletnie z tyłka, co nijak nie gra z resztą dzieła. Moje "zawieszenie niewiary" pękło i gdybym miał dłuższe paznokcie, to być może bym sobie wydrapał oczy. A dalej jest podobno jeszcze lepiej (paru ludzi mówiło, że ryją głębiej niż Kishimoto z "Naruto"... jakoś nie chciałem sprawdzać, na ile to prawda), sprawia to wrażenie jakby pisali fabułę z odcinka na odcinek. Nie wiem, co brali, ale poproszę o numer do dilera. Kolega chce.

Kill la Kill - Pierwsze anime od studia Trigger. Podobnie jak w przypadku powyższych, dobrze zapamiętałem moje pierwsze zetknięcie się z tą produkcją. Przez pierwsze dwa odcinki dumnie nosiłem avatar i sygnaturkę na forum op.com.pl z Ryuuko Matoi. Zgrzyty zaczęły się albo przy 3 albo 5 odcinku, nie pamiętam dokładnie. Potem słusznie nabijano się z mojego over-hype'u i krytykowania serialu w kontekście niedawnego jarania się bajką. Nie pamiętam, co mnie wtedy odrzuciło od "KlK", ale dobrze zapamiętałem swoje zarzuty wobec tej serii, jak już ją skończyłem.
O ile nadmierny fanserwis, za którym niezbyt przepadam był przynajmniej zjadliwy (głównie dzięki samej postaci Ryuuko i pomysłom animatorów), o tyle wątek z ubraniami, ich geneza, druga połowa anime, powtarzanie tych samych żartów (nawet Sakura z "Naruto" albo cycata Orihime z "Bleacha" były ciężkie do przetrawienia, ale nie najgorsze!), Mako Mankanshoku, to rak straszny. Pomysł na postać nie był najgorszy, ale ciągle powielane podobnych lub tych samych gagów przestało być zabawne, a jej rodzinka wyłącznie mnie obrzydzała. Zresztą, to i tak nic. "Ruch oporu" czynił dla mnie anime nieoglądalnym tworem (nie chcę skłamać, ale to było chyba pierwsze anime, którego nie byłem w stanie skończyć na trzeźwo... a i tak przespałem część odcinków mimo paru prób xD). Seria, jak dla mnie, "przeskoczyła rekina". Zbyt dużo absurdu, "Japońskości", złe rozłożenie budżetu (niektóre sceny były niesamowicie wykonane, przyznaję, a niektóre odcinki mnie wręcz odrzucały swoją nudą). Obstawiałem jeden z najlepszych tytułów roku, a dostałem lekkiego "crapa".

Elfen Lied - O tym będzie krótko, bo "Elfią Pieśń" pamiętam niezbyt dobrze, a nie mam za bardzo chęci, aby sobie je odświeżyć. Tytuł jakich pełno, popularność niewspółmiernie wysoka do popularności (jak np. "Mirai Nikki", "Deadman Wonderland" albo "Shingeki no Kyojin" lub "Death Note, choć te dwa ostatnie są jak niebo, a ziemia, w porównaniu do pierwszej dwójki). W jednym z ostatnich vlogów dobrze to ujął Komiksomaniak, ale w kontekście "Batman vs Superman". [BvS] "Mhroczna" opowieść dla edgy-nastolatków, które odczuwają olbrzymią potrzebę stania się dorosłymi (apel do młodych - to nic fajnego, naprawdę... jarajcie się dzieciństwem, póki możecie) i oglądania edgy produkcji, bo "one są tak dorosłe i poruszają tak POWAŻNE tematy". "Elfen Lied" nie jest ani poważny, ani dorosły, a rzekomy "mrok" lub pseudo brutalność, jest co najwyżej na poziomie "Kill Billa", czy innych, podobnych filmów Quentina Tarantino. Z tą różnicą, iż on nie udaje, że robi coś poważnego. Ot zwykły, przemyślany akcyjniak, który ma się dobrze oglądać mając wiadro z popcornem w dłoni.
Sama krew albo niezwykła brutalność nie wystarczy, by dzieło można było nazwać "ambitnym" lub "przeznaczonym dla dorosłych". Ba, często jest ona zbyteczna, bo można pokazać wagę danych wydarzeń samą grą aktorską, zręcznie łącząc dźwięk z obrazem (to co podpowiada nam wyobraźnia czasem jest gorsze od tego, co jest zasłonięte lub przyciemnione - dlatego Krwawy Orzeł w wykonaniu Ragnara z “Wikingów” to taka masakra) lub robiąc porządne, psychodeliczne gore, ale z jakimś pomysłem (wiem, niezbyt delikatny przykład, ale "Wołyń" albo pierwsza część "Piły" to dobrze pokazały). Są też inne sposoby, których nie wymieniłem, ale na pewno nie należy do nich "Elfia Pieśń". Bez urazy, ale to zwykła bajeczka dla mhrocznych gimnazjalistów. Aha, opening jest fajny, tak fajny, że walą nim gdzie popadnie.

Mars of Destruction - Nie pamiętam, czy była to OAV-ka, ale jest to nieistotne. Powiem krótko, jeżeli chcesz zobaczyć naprawdę nędzną animację (NAWET 5-ty odcinek "Dragon Ball Super" nie jest tak zły!), czasem wręcz jej brak, beznadziejnie napisaną fabułą (cliffhanger na końcu wymiata! Nie wiem, co ćpali, ale chcę ten towar... tzn. kolega chce), generalnie anime, które nie ma najmniejszego sensu, jest totalnym śmieciem, a znalezienia w nim JAKIEŚ dobrej rzeczy stanowi wyzwanie... Polecam. Jeżeli studio chciało zrobić najgłupsze i najgorsze anime wszechczasów, to mogę powiedzieć, że chyba im się udało "spłodzić" solidnego pretendenta. Lepiej oglądajcie na trzeźwo, bo po spożyciu możecie zejść na zawał ze śmiechu. LA "Desu Noto" (ten od Netflixa) to przy tym oscarowe arcydzieło.

One Piece - Chyba największy szok na tej liście, szczególnie, że dość często chwalę tę serię. Co prawda pisałem już o niej, dostanie też swój osobny tekst za jakiś czas, ale nijak nie mogę o OP tu nie napisać. I nie, nie robię tego dla śmieszkowania lub podbicia popularności tekstu (wiem z autopsji, jak młody człowiek reaguje, gdy ktoś obrazi jego ulubioną serię w sieci). "One Piece" mimo swoich niekwestionowanych zalet, jest wyjątkowo skrzywdzonym anime. Gdy niedawno temu przypomniałem sobie czasy, jak "Dragon Ball Z" był jechany za swoje przeciąganie, to momentalnie pomyślałem o animowanej wersji mangi autorstwa Eiichiro Ody.
Gdybym powiedział swoim mangowym kolegom kilkanaście lat temu (eee... wróć, zapomniałem już, że "One Piece", jest aż tak stare), że Toei stworzy anime bardziej przeciągane niż "Dragon Bul", to chyba nikt by mi nie uwierzył. Shounen-bitewniak powinien być zdecydowanie szybszy. To nie jest jakiś seinen lub inne dzieło przeznaczone dla starszych, gdzie czasem jest wskazane, by niektóre (podkreślam słowo "niektóre") odcinki wydłużyć (w bitewniakach również, ale rzadziej). "One Piece" to mimo wszystko seria, która skupia się na walkach, samorozwoju, przygodach. Trudno by taki gatunek kreskówki był aż tak przeciągany, że nawet przeciętni widzowie narzekają na to coraz częściej. O ile w czasach, gdy ja jeszcze oglądałem (skończyłem na Marineford, parę odcinków po TS-ie widziałem głównie z ciekawości), to nie widziałem tylu narzekań, pytań o to, od którego rozdziału czytać (nie w kontekście "bo anime się skończyło i chcę wiedzieć, jak jest dalej", tylko "anime jest coraz nudniejsze, już nie mogę tego oglądać"), o tyle teraz coraz częściej rzucają mi się w oczy.
Szkoda, bo "One Piece" ma niemalże doskonałą fabułę, bardzo zaangażowanego twórcę z głową pełną pomysłów. Mam nadzieję, że za kilkanaście lat ktoś zrobi porządny remake tej bajki, jak w przypadku "Hunter x Hunter". Szkoda byłoby, by tak przemyślana historia miała tak marne anime. Nie dość, że przeciągnięte ponad normę, to jeszcze poziom animacji i rysunków, jest gorszy niż w "Dragon Ball Super" odkąd anime poprawiło swój poziom. Ot ofiara korporacyjnego podejścia.

A jakie są Wasze anime, za jakimi nie przepadacie?