Top 10 moich ulubionych filmów z 2016

Kolejny archiwalny tekst. A propos filmów, jutro idę na "Ptaki Nocy", spodziewajcie się mini-recenzji, bo tej pełnoprawnej nie dam rady napisać. Zyczę udanych walentynek :).

Moje "Top 10" ulubionych filmów roku 2016 + bonusowo 3 najgorsze. Brałem pod uwagę datę polskiego wydania. Niektóre filmy takie jak "Ostatnia Rodzina", czy "Zwierzęta Nocy" nie zostały uwzględnione z różnych powodów (nie widziałem z braku czasu/nie byłem w kinie, a wydania na Blu-ray ciągle nie ma).

  1. Pokój - Wybitna produkcja, o której im mniej wiesz przed rozpoczęciem seansu, tym mocniej cię uderzy w trakcie. Film mnie po prostu urzekł w całości. Genialny i oryginalny pomysł. Konsekwentna, rzemieślnicza precyzja w oddaniu psychozy, całego klimatu, no i kapitalne role! Mogę pisać o tym filmie w samych superlatywach. A to wszystko pokazane w całości oczami małego dziecka. Niektóre ujęcia wprost pokazywały perspektywę młodego chłopca, a sposób kręcenia żywo przywodził prosty umysł dziecka. "Pokój" to jasny dowód na to, że jest jeszcze dużo oryginalnych i dobrych pomysłów na produkcje filmowe. Nie oglądajcie trailera, bo ten za dużo zdradza. Po prostu poszukajcie filmu "The Room" (tylko nie pomylcie z filmem o tej samej nazwie) i obejrzyjcie go w ciemno. Potem mi podziękujecie. Jestem w ciężkim szoku, że taka perełka została tak niedoceniona. Niektórzy powinni się wstydzić.

  1. Arrival - Gdyby nie "Pokój", to miejsce pierwsze twardo okupowałby "Nowy Początek". Jak to powiedział mój kolega: "Dla samej tej trójki aktorów (Forest Whitaker, Amy Adams i Jeremy Renner) mogę iść na film z dowolną fabułą.". Nieszablonowa produkcja, przedstawiająca ciekawą wizję spotkania z cywilizacją pozaziemską. Wątek rozwiązano w naprawdę oryginalny sposób. B. dobry scenariusz i przekonujący aktorzy. No i jest to chyba pierwszy film, który pokazuje Chiny jako najważniejsze państwo na Ziemi - moim zdaniem, znak nadchodzących czasów.

  1. Lobster - Obejrzałem go tuż przed rozpoczęciem pisania tej listy. Jest to jeden z trudniejszych filmów, jakie widziałem w ogóle. Nie jest to obraz przeznaczony dla każdego. Brutalność, siła przekazu oraz mocne dotykanie ważnych spraw z zakresu psychologii i relacji międzyludzkich potrafią zmęczyć. Akcja dzieje się w przyszłości. Bohater trafia do hotelu, gdzie ma 45 dni na znalezienie sobie partnerki. Obraz ukazuje nam relacje międzyludzkie i związki (lub jako "singla") w krzywym zwierciadle, nie stroniąc przy tym od pikantnych tekstów i zdjęć. Ciężka muzyka, trudne do przyswojenia dialogi, jeśli lubisz sobie łamać głowę przy telewizorze, to jest to pozycja warta obejrzenia.

  1. Cloverfield Lane 10 - Poza podium, bo jest o dwie ligi za słaby, by równać się z produkcjami z miejsc 1-3. Jest jednak na tyle dobry, by być przed całą resztą. Lubię, gdy filmy trzymają w napięciu aż do samiutkiego końca. Gdy jest kilka scenariuszy i każdy z nich ma swoje logiczne uzasadnienie. No i aktor od Freda Flinstona w udanej roli.

  1. WarCraft: Początek - Film, na który czekałem 20 lat. W końcu się doczekałem i choć efekt jest daleki od ideału, a sequela raczej się nie doczekamy (choć ciągle wierzę, że Chińczycy zrobią kontynuację), to wyszedłem zadowolony z kina. Produkcja ma kilka wad, ale z perspektywy czasu nadal uważam go za udaną produkcję. Jest to jedno z tych dzieł, w których widać autentyczną rękę fana (bo film opiera się przede wszystkim na pierwszej części gry, nie "World of WarCraft", jak myśli miażdżąca większość internetu) i dobrego reżysera. Jasne, trochę trudno to wszystko dostrzec pod wieloma wadami, ale zalet jest tyle, że koniec końców efekt jest całkiem ok. Co prawda trochę pozmieniali w historii gry, zbyt szybko i niezrozumiale przedstawili fabułę, ale ciągle uważam to za udaną adaptację świata gry.

  1. Captain America: Civil War - Co prawda "Dr Strange", jest filmem znacznie efektowniejszym, ale to właśnie "Wojna Bohaterów", jest tym, na co czekałem od wielu lat. W końcu uniwersum Marvela rozrosło się do takich rozmiarów, ma tyle ważnych postaci, że można zrobić obraz przeznaczony głównie dla fanów, gdzie mamy bardzo dużo interakcji i walk. Nawet antagonista wypadł wyjątkowo udanie i z perspektywy czasu oceniam go jako najlepszego Złego z ekranizacji komiksów Marvela. W naturalny sposób nastawił bohaterów przeciwko sobie, w przeciwieństwie do Lexa Luthora z innego filmu.

  1. Deadpool - Oj, tej produkcji bez wątpienia poświęciłem wyjątkowo dużo czasu w tym roku. Śledziłem codziennie zyski finansowe i patrzyłem, jak spełniają się marzenia Ryana Reynoldsa, który przez lata walczył o realizację tego filmu. Od wielu lat lubię oglądać "mięsiste" komedie, gdzie jest mocny, dorosły humor. Najlepiej klozetowy, choć niekoniecznie - "seksualny kalendarzyk" “Deadpoola” to moim zdaniem najlepszy żart z filmu. Z niecierpliwością czekam na sequel i jeszcze większą ilość żartów.

  1. Doctor Strange - Nie lubię genez super bohaterów. Większość z nich ma zbyt bezpieczną, nudną formę, ale Marvel osiągnął już takie "mistrzostwo" w tworzeniu ekranizacji swoich komiksów, że oglądało się to całkiem przyjemnie. Efekty specjalne, czy raczej "jedna wielka orgia wizualna" zapada na długo w pamięci. Walki rodem z mang, popularnych gier MOBA (LoL albo DotA), to jest coś na co długo czekałem przy filmach z super-hero. Oj tak, choreografie walk i efekty specjalne pełnią tu rolę "osobnych bohaterów"; Główny antagonista standardowo nie robi większego wrażenia, ale jest to jedna z tych rzeczy, które nie przeszkadzają mi przy ponownym seansie. Szczególnie, gdy zwróci się dokładniejszą uwagę na inne produkcje z tego studia. Marvel jako tako w żadnym swoim filmie nie daje większej roli Złemu w swoich tworach. Ot, ma się pojawić i od czasu do czasu popychać główną fabułę naprzód. Tym mniej to przeszkadza, bo postać grana przez Benedicta Cumberbatcha (wow, nie musiałem zaglądać do "wujka Google", by bezbłędnie napisać nazwisko tego aktora!) jest ironiczna, pewna siebie, zarozumiała... Kto z nas nie lubi kozackich bohaterów w takim stylu?

  1. Rogue One - O tym pisałem stosunkowo niedawno. Pierwszy spin-off z uniwersum "Star Wars" jest co prawda podręcznikową, dobrą produkcją, ale w zasadzie już zdążyłem o niej zapomnieć. Nie jest to obraz, który zapadł mi na dłużej w pamięci. Ot, obejrzałem i zapomniałem. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby twórcy poskąpili nam legendarnej już sceny z Lordem Vaderem. Trochę obawiam się o kondycję przyszłych filmów "Star Wars", bo jest to już drugi film od Disneya, a ja ciągle nie mogę powiedzieć: "To są Gwiezdne Wojny z mojego dzieciństwa". Trudno mi winić Disneya, bo ci bardzo rzemieślniczo oddają klimat i scenografię klasycznej trylogii i starają się jak najlepiej (wybaczam im scenariusz "Force Awakens", on musiał taki być). Może zwyczajnie wyrosłem ze "Star Wars".

  1. Creed - Dostaliśmy najlepszego "Rocky'ego" od czasów 4-tej części. Po ostatniej produkcji z kultowym Sylvestrem, dało się odczuć zmęczenie materiału i zestarzenie się tytułowego aktora. Na szczęście twórcy postanowili nieco zmienić formułę przy "Creed". Potomek Apollo Creeda ma swoje własne problemy, chce uciec od kultowego nazwiska, które torowało karierę za niego. Syn legendarnego boksera ma szansę, by stać się kolejną fajną serią o bokserze. Tym bardziej, że naprawdę czuć fajną chemię pomiędzy Sylvestrem Stallone, a Michaelem B. Jordanem.

  1. Batman vs Superman: Dawn of Justice - O starciu Batmana i Supermana napisano już chyba wszystko. Pamiętna scena z "Martą" będzie wyśmiewana jeszcze przez jakiś czas. Dla mnie BvS to przede wszystkim strasznie zmarnowany potencjał, prawdopodobnie największy, jeśli idzie o wszystkie filmy z super-bohaterami w ogóle. Ikoniczne starcie najpopularniejszego Nietoperza świata z prawdopodobnie najsłynniejszym bohaterem z pop-kultury, jest zbyt krótkie i słabo przemyślane. Trailery zapowiadały intensywniejszą rozwałkę. "Batman vs Superman" nie dał mi kompletnie żadnej satysfakcji. O ile "Man of Steel" oglądało mi się bardzo przyjemnie, o tyle ten nie sprawdził się nawet jako uprzyjemniający czas blockbuster. No, ale jak wiemy po "Suicide Squad", Warner Brothers może upaść jeszcze niżej. P.S No dobra, BvS przynajmniej obejrzałem w całości, na "X-Men" ciągle śpię.

  1. X-Men: Apocalypse - Kompletna nuda. Klasyczne zmęczenie materiału. No i te pamiętne sceny w Polsce... Film jest klapą pod niemalże każdym względem.

  1. Suicide Squad - Po prostsu kupa śmierdzącego gnoju. Brak fabuły, zniszczenie autorskiej wizji Ayera, kompletne olanie fanów z góry na dół. Główny Zły i jego "Kitowcy", to przeciwnicy na poziomie "Power Rangers". Sprzed 20 lat. Jedyna fajna rzecz, którą zapamiętałem z tego filmu to kawałek Skrillex & Rick Ross - Purple Lamborghini