Top 10 moich ulubionych “tasiemców"

Kolejny archiwalny tekst, tym razem lista moich ulubionych długich anime, w których dominujacym wątkiem jest walka i samorozwój :). Zycze udanej sobotniej nocy :D. Powoli kończę "Bakiego", więc niedługo spodziewajcie się mojej recenzji.

W ramach nieco luźniejszego tekstu, postanowiłem przedstawić Top 10 swoich ulubionych tzw. "tasiemców". Wedle mojej definicji (choć dużo osób się z nią nie zgadza, dlatego nie upieram się przy jej forsowaniu), seria którą można określić takim mianem, powinna mieć dużo odcinków (powiedzmy 100 +/- 15 i więcej), skupiać się w dużej mierze na walce, rywalizacji, wzmacnianiu, rozwijaniu siebie i pokonywaniu własnych ograniczeń. No i zazwyczaj mogą mieć jakiś sensowny koniec (tworząc tym samym dobrą, zamkniętą całość), ale mimo to jest ciągnięta dalej z niestety często złym skutkiem. Jeśli seria ma kolejne sezony, które są bezpośrednią kontynuacją, to wliczam je do puli odcinków. Np. Jojo co prawda jako anime nie jest "tasiemcem" w swojej animowanej formie, ale już w wersji komiksowej jak najbardziej. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić cotygodniowego czytania "Monster of the week" z lwiej części partu 3. Z racji, że to subiektywna lista, to przymykam na to oko ;).

  1. Captain Tsubasa - Jedna z moich ulubionych serii sportowych. Pamiętam czasy, jak była faza na to anime u mnie i moich rówieśników. Gdy wychodziliśmy pograć w piłkę na boisko (dwie bramki bez siatek, więc zgodnie z prawem Pascala: "Kto wypierdala, ten zapierdala", o kompletnym braku murawy nie wspominając, ale radocha była olbrzymia), to każdy z nas był jakimś zawodnikiem (niektórym nawet się udawało strzelić bramkę z popisowej techniki Tsubasy, czyli "strzału z woleja"). Bajka trochę się zestarzała z perspektywy czasu i archaizmy boleśnie rzucają się w oczy, zaś o zajebiście nadludzkim potencjale Tsubasy można pisać i pisać. O ile Wakabayashi, bracia Tachibana (ooo, ci to prawdziwe, małe diabełki! xD Tsubasa nawet skopiował ich technikę swoim Sharinganem!), Kojiro i inni mogli się “wykoksać” do takiego, a nie innego poziomu, to główny bohater, jest totalnie overpower. Czego to on nie robił, jakich barier nie przekraczał. Patrząc na niektórych "młodych piłkarzy z potencjałem" z tej serii, to odnoszę wrażenie, że ichnie super-gwiazdy walą bombami atomowymi w światło bramki. No wiecie, Schneider podpalał piłkę, to wszystko jest tu możliwe xD.

Mimo swoich licznych błędów, infantylności, dość bujnej fantazji na temat piłki nożnej (bardziej niż w "Hajime no Ippo", tam przynajmniej się starano do pewnego momentu, jeśli chodzi o walki, choć treningi od strony realizmu nadal są bardzo dobre), to z przyjemnością mi się ją oglądało z 7 lat temu na nowo. Głównie ze względu na liczne, charyzmatyczne i ciekawie zarysowane postacie. Moim ulubieńcem po dziś dzień pozostaje Kojiro Hyuga (ten ze "strzałem tygrysa", dryblas o ciemnej karnacji). Ma agresywny styl gry, jest bardzo utalentowany i umie użyć drastycznych środków, gdy wymaga tego sytuacja, no i ma fajną relację z Wakashimazu. Dalej są bramkarze, Gendo Wakabayashi (pierwszy rywal Tsubasy, potem jego przyjaciel) i Ken Wakashimazu (ten karateka z drużyny Kojiro). Reszta postaci również wybijała się na tle całej serii. Bardzo ciepło wspominam ich mecze kadry narodowej, gdy wszyscy "specjalni" zawodnicy z poszczególnych szkół łączyli się jeden zespół. Kojiro i Tsubasa łączący swoje najsilniejsze techniki, kopiąc równocześnie piłkę (był również bramkarz, który zatrzymywał to istne "final kamehameha"!) albo ten olbrzymi Japończyk, którego potem przemianowali na obrońcę i miał bekowe combo z braćmi Tachibana (był dla nich wyrzutnią... Japonia i te ich pomysły xD). Przy pisaniu tego tekstu nabrałem autentycznej ochoty na 3-ci "rewatch" serii, te openingi i znajome twarze bardzo budzą w człowieku dziecko.

  1. Bleach - Pamiętam, jak jarałem się tym tytułem. Gdy teraz o nim piszę, to przypominają mi się pierwsze wspomnienia. Jak czekałem z dobrym kumplem z mojej klasy na koniec fillerów z tymi wampirami. Albo chodziłem do innego ściągać muzykę z "Bleacha", gdy sam nie miałem internetu, a byłem na nią maksymalnie zajarany. Jeszcze bardziej jarała mnie jedna z najlepiej wykreowanych postaci w tasiemcach - Grimmjow Jaggerjack. Chciałem kiedyś zobaczyć jego starcie z Kenpachim - dwóch wojowników, którzy są strasznie pewni siebie, aroganccy, silni oraz kochają napierdalać się w zwarciu lub na bliskim dystansie (zawsze to lubiłem w tasiemcach!). To byłoby takie piękne, zobaczyć dwóch charyzmatycznych popierdoleńców, którzy idą na całość i mają wszystkich gdzieś.

Niestety, "Bleach" to spalony potencjał. Do końca arcu z "Soul Society" to był świetnie oglądający się tasiemiec (mogę nawet przymknąć oko na nieco nudniejszy początek <przed wbiciem Kuchiki Byakuyi i Renjiego na Ziemię>, który mnie niemalże odrzucił od tej serii). Później z Arrancarami było nieźle, ale od pewnego momentu Blicz zaliczał głównie wtopy. O nieco bezsensownej walce o filary (z perspektywy całości fabuły, to ta bitwa nie miała kompletnie sensu... i to patrząc z pozycji Aizena, jeśli dobrze wszystko zapomniałem), Aizenie który ma lepsze umiejętności wróżbiarskie od L'a i Lighta z DN nawet nie wspominam xD. No i to zakończenie, jak to skomentowała moja koleżanka ze studiów: "Uruhara: No siema Aizen. Aizen: No cze U: No, cześć, i jeb 1 atak xD". Ot taki luźny shounen, do którego już raczej nie wrócę. No, może kiedyś za parę lat, jak mnie złapie nostalgia. Choć jest jedna rzecz warta wspomnienia - "Bleach" ma chyba najlepsze fillery ze wszystkich tasiemców (co nie oznacza, że uważam je za dobre). Serio, do dziś nie ogarniam, jak tylko twórcy tego anime mogli pomyśleć, że można zrobić interesujące tasiemce. A że wrzucone w środek arcu... mi to tam nigdy nie przeszkadzało. Od zawsze byłem zwolennikiem tego, by w dłuższych seriach robić fillery, aby dać mangace czas na zrobienie dużej ilości materiału źródłowego. Dopóki nie krwawią mi oczy jak Itachiemu przy używaniu Mangekyou Sharingana, to mogę to oglądać (tym bardziej, jak jest ładnie wykonane, a i to było!).
Gdyby Blicz zakończył się na ucieczce Aizena, to mielibyśmy zajebistą, zakończoną mangę. Tite mógłby bardziej przemyśleć kolejne rozdziały, dopracować fabułę i po latach powrócić z Aizenem, który prowadzi do boju Arrancary. A tak... no cóż, przynajmniej lepiej się toto zestarzało niż dość męczący "Saint Seiya".

  1. Naruto - Nienawidzę tej mangi. Nie lubię jej tak bardzo, że celowo ją dałem poniżej "Gintamy" (subiektywna lista, więc sobie pozwalam - gdybym odrzucił emocje na bok, to pozamieniałbym miejscami "Gintamę" i "Naruto"). Obrzucam ją fekaliami przy każdej nadarzającej się okazji. Widziałem cały proces upadku tego tytułu na własne oczy.
    Ale od początku, moja historia z "Naruto" zaczęła się, gdy scena DBZ w Polsce zaczęła dość mocno przygasać (nie jestem pewien, czy w w tym czasie działało już DBNao... z tego co pamiętam, to najprawdopodobniej tak). Brak anime oznaczał coraz to mniejsze zainteresowanie, jeśli chodzi o dyskusje, ludzie skupiali się coraz bardziej wyłącznie na ściąganiu odcinków i filmów kinowych. Coraz rzadziej słychać było plotki o ewentualnym “Dragon Ball AF”. Przeglądając Kamehouse zauważyłem odcinki jakiegoś "Naruto". Ludzie mówili coś w stylu (parafrazując NrGeeka) "To takie DBZ, tylko że lepsze. Bez przeciągania, zbierania energii przez kilka odcinków, jest więcej myślenia, postacie mają fajne umiejętności.". Obejrzałem ze 2 odcinki, reszty nie widziałem. Nie pamiętam z jakiego powodu, może złapałem fazę na coś innego? Może transfer internetu (to były czasy, gdy ten był na godziny... 30 godzin w miesiącu... ja to wytracałem w kilka dni xD) się skończył? Tak czy inaczej, nie było to spowodowane jakąś wybitną niechęcią. Kilkanaście tygodni później zauważyłem, że zaczął się tworzyć fandom tego tytułu w Polsce. I wiecie co? Pewne rzeczy są niezmienne. Tak jak kiedyś, tak dziś dyskutujemy i porównujemy anime, często marnując czas na jałowe dyskusje (mam na myśli takie, z których nie wynikają przynajmniej jakieś logiczne, sensowne wnioski). Pamiętam jak kłóciłem się kiedyś z kolegą nt. wyższości DB nad Naruto (oczywiście broniłem tego pierwszego, wiecie, obowiązek gościa,który dołożył "parę cegiełek" w budowie "sceny" DBZ w Polsce). Po latach się tego wstydziłem, a teraz mógłbym nagrywać filmiki w stylu Testovirona, jak wylewam swoją pogardę i frustracje w kierunku Narutarda (i czuję podwójną dumę, bo DB przynajmniej lepiej się kończy).

Ale wracajmy do "Naruto"... No ten, pamiętacie opening, jak Sasuke był obwiązany wężami Orochimaru i "leżał" na nich niczym Jezus na krzyżu? A pamiętacie, ze Oroś się temu przyglądał ze swoim charakterystycznym, pedofilskim wręcz wzrokiem? A pamiętacie o POTĘŻNYM pytonie tego samego gościa? Wtedy jak Itachi wyciągał go z ciała swojego brata, to Oroś wyskoczył z pyska Węża i... Kisiel to tak niefortunnie narysował, że jego język wyglądał niczym prącie naszego ukochanego Złola. Dobra, koniec. Chciałem zacząć od takich "śmieszkowych zarzutów", by nie było zbyt ostro.

Początkowo to była naprawdę dobra historia. Walki wręcz, limity krwi (pamiętacie te piękne czasy, w których Byakugan wcale nie był słabszy od Sharingana? Po prostu miał inne zastosowania i trzeba było walczyć nieco inaczej), balans w rozkładzie sił (zawsze je uwielbiałem, do dziś za wzór stawiam walkę Jirayi, Tsunade vs Orochimaru i Kabuto, gdzie postacie zachowują się w pełni konsekwentnie w stosunku do swoich ówczesnych ograniczeń), pomysłowość, kreacje większości postaci, pomysł na uniwersum, a na końcu to wszystko dokumentnie wręcz rozpierdolił. Gdyby podliczyć czas, jaki poświęciłem na hejtowanie Naruto, czytanie mangi i weryfikację faktów, zarzutów w stronię Kishiego, analizy walk (np. by wykazać, że Kakashi nie mógł nawet pierdnąć w walce 1vs1 z Kakuzu, może jedynie w kwestii iluzji itd. poza tym, to Zombiak górował we wszystkich statystykach nad "Kopiującym Ninja"), to pewnie wyszłoby z kilka dni. To serio mnie boli, bo pomysł na moce i świat mógłby potyrać "One Piece" (z którym zresztą przez lata dzielnie rywalizowało, szacuneczek dla obu Panów!), gdyby historia tak nie została zmasakrowana. Jak zobaczyłem na własne oczy, że Pain przejmuje się tym Mesjanizmem dresa, to autentycznie przywaliłem głową w stół.

Kishimoto zmarnował dziejową okazję, by zajebiście rozwinąć Naruto i tych, którzy przeżyli. Również "ładunek emocjonalny" byłby o wiele silniejszy. Nie ma tu jutsu wskrzeszania (poza tym autorstwa Orochimaru) ani innych "smoczych kul", więc byłby to genialny, zapamiętany na wiele lat, ruch. Nawet przeżyłbym zeszmacenie moich ulubieńców z Akatsuki: Sasoriego, Orochimaru (był tam krótko), Kakuzu, Kisame (miał za mało walk, choć jego koniec był ostatnią z najpiękniejszych rzeczy w tym mandze, celowo czekałem aż Pierrot zekranizuje te odcinki). Nieco się rozczarowałem, ale tylko troszkę. Na szczęście mogę na nich polegać, zarówno "Naruto", jak i "Bleach" zostały z ich ręki generalnie naprawdę dobrze zaanimowane. Kocham sceny walki wręcz, na bliskie dystanse lub w zwarciu, a w nich mam tego bardzo dużo.

Jestem tym bardziej wkurzony, że do "Hunter x Hunter 2011" i "Jojo’s Bizzare Adventure" od David Production, "Naruto" był najlepszym, ładnie wykonanym bitewnym shounenem z ciekawymi postaciami. Samo Akatsuki po dziś dzień uważam za jedną z najlepszych organizacji, dużo lepszą niż ich odpowiedniki z "One Piece", "Bleacha", "Hunter x Hunter" itp. Sasori pokazał, że lalkarstwo może być potężną bronią, z którą mieliby problem nawet tacy ludzie, jak Madara, Yondaime i reszta "elity" (choć to pojęcie mocno straciło na ważności, kiedyś Hokage byli nieosiągalnymi marzeniami dla pojedynczych jednostek, a tu proszę...), Deidara, którego początkowego nie cierpiałem (swoją drogą, wiecie że przez długi czas uważano go za kobietę, jak np. Kurapikę z HxH?), zaczął zyskiwać mój szacunek. Kakuzu pokochałem odrazu za jego miłość do pieniędzy, doświadczenie i bijącą od niego siłę. Facet jest tzw. "tankiem", może walić dużymi atakami obszarowymi, jak pieprzona artyleria, a o jego taijutsu przekonał się boleśnie Kakashi, który przyjął niejednego kopa na klatę. Hidana nadal nie lubię, ale nadawał się do duetu z Kakuzu - jeden trzyma, drugi "wali atomicami". Pain był genialny, ale skończyć arcy-żenująco i jego finał przypieczętował zniszczenie "Naruto".
Nie mogę się cieszyć tytułami, które mają słaby finisz (choć czasem, po latach, zmieniam zdanie, aczkolwiek nie jakoś wyjątkowo często), a manga autorstwa Masashiego Kishimoto kończy się gorzej niż "źle". Wszystkie "plot no jutsu", "asspulle", wzmocnienia postaci i dawanie im super mocy (Sasuke pozdrawia, kilka razy w Shippuudenie był wycierany o podłogę, totalnie gnojony, a potem wstawał... bo "mam Sharingana, dziwko") albo osłabienie przeciwników zepsuły ten tytuł. Dobry początek, lepsze rozwinięcie, potem dramat i jeden wielki bałagan, szkoda mi czasu na wypisywanie wszystkich jego wad. Naprawdę nienawidzę tej mangi. Polecam najpierw obejrzeć "Hunter x Hunter" z 2011 roku, bo tam dość podobny pomysł przedstawiono o niebo lepiej. Potem można zajrzeć do "Naruto", gdzie większość rzeczy wyszła po prostu gorzej.

  1. Gintama - Naprawdę lubię ten tytuł, jego świat i postacie. Nie wspominając o żartach i parodiach bardzo wielu anime, jak również samej Japonii. Pamiętam, jak tłumacz "One Piece" z op.com.pl, czyli Hyrule, tłumaczył ludziom niektóre gierki słowne z tego anime. Np. imię prezenterki telewizyjnej, dziennikarki "Ketsuno Ana" oznacza coś w stylu "dziura w dupie" xD. Niejednokrotnie płakałem ze śmiechu, gdy parodiowali uniwersum Gundama ("Gintamę" robi studio Sunrise, które stoi za tą marką), popularne serie z Jumpa, filmy (do dziś pamiętam odcinek, w którym zabrakło papieru toaletowego w łazience, to były prawdziwe jaja!) schematy z tychże serii. Co prawda bywały suchary, żarty niekiedy aż zbyt hardkorowe, ale gdyby ich się pozbyć, to zostałoby kilkanaście razy tyle tych udanych.

Od strony technicznej (i nie mówię tu wyłącznie o kresce i animacji, ale również seiyuu, muzyce), jest niewiele gorzej. Ba, seria jest często niesłusznie niedoceniana pod tym względem przez ogół fanów bitewniaków. “Gintama” to jeden z najlepszych tasiemców, jeśli idzie o stronę techniczną. Dlaczego jest więc tak nisko na mojej liście? Ponieważ jest tu za dużo żartów i luźniejszych scen, a za mało tych poważnych. Jest tu jak dla mnie za dużo humoru, który w 110 odcinku tak mi obrzydził serię, że do dziś jej nie tykam (mimo, że reszta epizodów jest na przenośnym dysku i czeka na swoją szansę). Wiem, że przez głupi opór tracę mega udany seans, ale po prostu nie lubię takich tytułów bez większej ciągłości fabularnej. W krótszych seriach ("Mushishi", "Samurai Champloo") mi to nie przeszkadza, tu natomiast brakuje poważniejszych, dłuższych wątków. I tak, wiem, to "gag-manga" i po prostu spełnia swoje założenia. Jeśli wam to jednak nie przeszkadza, to polecam rzucić okiem. Im więcej wiecie o Japonii i anime, tym bardziej ubawicie się setnie z wieeelu nawiązań do Japońskiej kultury, pop-kultury, życia, anime, seriali, dram itd. Kiedyś się żartowało, że przy "Gintamie" przez większość odcinka powinien być "przypis na przypisie", który tłumaczyłby poszczególne żarty. Nie żartuję, tego jest tak dużo.

  1. Dragon Ball - O tym tasiemcu tyle już napisałem (i jeszcze napiszę), że nie ma sensu kopiować. Dałem go głównie z sentymentu, uczucia wzięły górę nad rozumem ;).

  2. One Piece - Kiedyś był moim ulubionym tasiemcem. Po time-skipie niestety straciłem przyjemność z jego śledzenia (a konkretniej, to gdzieś na początku walki w Koloseum na Dressrosie), wcześniej przynajmniej przeglądałem obrazki z mangi i czytałem komentarze ludzi na forum. Swoje dodało też anime, na które wylałem bardzo dużo hejtu. Co prawda było już przeciągane w Enies Lobby (albo i jeszcze wcześniej), ale nie na tyle okrutnie i dało się to oglądać. Inna sprawa to fabuła, wtedy gOda miał jeden ze szczytów swojej formy i mimo wszystkich wad świetnie się to oglądało. Nawet openingi z tego okresu (Water 7 i Enies Lobby są dla mnie najbardziej kultowe, jeśli chodzi o "One Piece") były zrobione dużo lepiej niż te które wychodzą obecnie (aż do walki z Katakurim - dopisek po premierze najnowszego intra na czas 11 grudnia 2018). Dłużej rozpiszę się o "One Piece" w osobnym tekście, który planuję wrzucić gdzieś w okolicach listopada, ale jedno mogę już teraz napisać. Gdybym patrzył kompletnie "na chłodno", to OP okupowałoby pierwsze miejsce. Mimo że "One Piece" mi strasznie zbrzydł (w dużej mierze również przez styl mangaki), to trudno mu odmówić wyśmienitej fabuły, bardzo skrupulatnego dbania o szczegóły, dbania o rozkład sił. OP to póki co niekwestionowany król bitewaników-shounenów.

  3. Hajime no Ippo - Najprawdopodobniej moja ulubiona seria sportowa. Studio MadHouse stanęło na wysokości zadania i stworzyli ponadczasowy tytuł. Pierwsze dwa sezony, to świetny serial, który nieodłącznie kojarzy z serią filmów o Rockym. "New Challenger", to dla mnie z kolei jeden z najlepszych sequeli w historii anime. Ilość satysfakcjonującej akcji i b. dobrych odcinków przerosły moje oczekiwania. Walka Bryana z Mamoru była dokładnie taka, jaka powinna być. Celowo przerysowana (szczególnie styl walki Hawka) i zrobiona "na bogatości" od samego wejścia zawodników na ring. Wiecie, Japonia dość często była gnojona przez Jankesów (nie ograniczyli się w ich niszczeniu tylko do Hiroshimy i Nagasaki) i jeden z czołowych gladiatorów Ameryki musiał stanowić takie wyzwanie. Takamura, jak zawsze dał rady i pokonał kolejną przeszkodę, która stała na jego drodze. Nie wyobrażam sobie jego porażki (która musi w końcu nastąpić, no chyba że mangaka będzie łaskawy i nam tego oszczędzi). Mamoru jest prawdopodobnie najgenialniejszą postacią drugoplanową z anime, jaką poznałem, a zarazem jedną z moich ulubionych. Każda scena komediowa z jego udziałem to prawdziwa bomba. Muten Roshi to przy nim niewinna cnotka, ten jest prawdziwym zbolem! Nie zawaha się nawet przed wymiętoszeniem "krągłości" panienek swoich kumpli! Każdy jego walka to emocje i czysta epickość. Gdy musi być poważny, to staje się tak zajebisty, że żołnierzom Freezera popaliłyby się Scoutery z wrażenia!
    Sezon trzeci był już zauważalnie gorszy. Stawiał mniej na realizm, odcinki prezentowały coraz niższy poziom, dostaliśmy tylko trzy udane walki <Takamura vs Eagle, Kamogawa vs ten żołnierz i Ippo kontra Sawamura>), jak również nadal mnie boli zbyt duża wytrzymałość niektórych postaci, ślimacze tempo rozwoju fabuły, "ass-pulle" itd. Mimo tego wszystkiego to nadal kawał dobrego anime, ale zauważalnie słabszego od poprzedników.

  4. FMA: Brotherhood - Ponownie, wygrało serce nad rozumem. Gdybym kierował się chłodną kalkulacją, to ten tytuł byłby być może na 2-gim miejscu (a jeśli trafiłby na 3, to po ciężkiej walce z HxH). To niemalże doskonale napisana i przemyślana opowieść, której poświęcę odrębny tekst. Zazwyczaj przytaczam ją jako przykład tego, że kobiety to doskonałe artystki w jakichkolwiek dobrach kultury (świat bez Was byłby szarobury). Wyśmienite budowanie napięcia, subtelne tonowanie emocji (najszerszej gamy - od złości, dużej ilości smutku, napięcia, pamiętam nawet kilka scen, w których zarysowała delikatnie pewną naturalną chemię i odruchową chęć do "robienia różnych miłych rzeczy" ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Za każdym razem płaczę przy zakończeniu wątku z tą Chimerą z początku anime. Wiadomo, swoje zrobiło studio dodając kapitalną ścieżkę dźwiękową oraz seiyu, którzy niesamowicie się wczuli w role, ale ktoś to musiał wszystko narysować i wymyślić cały koncept.

Jeśli chodzi o postacie, to zostały napisane równie genialnie i wprost bezbłędnie, co w uwielbianym przeze mnie "Hunter x Hunter". Co prawda znajdzie się tu kilka postaci, których nie lubię (w przeciwieństwie do HxH), ale to promil, na który mogę przymknąć oko. Scar, wszystkie "Grzechy", Hohenheim, Roy Mustang. Świetna była również siostra Armstronga. Jak z siostrą oglądaliśmy odcinek, gdy kłóciła się ze swoim bratem, to głośno się śmialiśmy z tego, że u nas kłótnie wyglądają nieraz podobnie. :D

Niestety, tak jak w 95% historii nie trzeba nic zmieniać, tak niektóre motywy z ostatnich odcinków mnie mocno kłuły w oczy. Wydaje mi się, że Arakawa nie do końca przemyślała zakończenie lub podjęła zbyt szybkie decyzje (albo miała jakieś przykazania od wydawnictwa tudzież edytora). Mimo wszystko pozostaje lekki niesmak po czasie, ale to można przeżyć, w końcu cała reszta historii jest znakomita. Ma swój logiczny początek, rozwinięcie, zakończenie oraz płynie z niej bardzo mądry morał.

  1. JoJo’s Bizzare Adventure - Kolejny tytuł, który trafił tak wysoko głównie z sentymentu. Początkowo nie przepadałem za Jojo. Ba, w połowie pierwszego partu chciałem przerwać serię, która miała opinię “wyjątkowo dobrej”, a rozwijała się w moim mniemaniu dość kiepsko. Na całe szczęście, przetrwałem ten okres i od drugiego partu coraz bardziej się nim jarałem. Męska opowieść dla fanów mięśniaków, pełna bad-assów z filmów akcji klasy B z lat ‘80 i ‘90 oraz muzyki (endingi do JoJo to po prostu sztos! Szlagiery minionych lat sprawdzają się wybornie!) Araki Hirohiko to geniusz! Każdy part jest coraz bardziej absurdalny, niecodzienny, zajebisty. Seria ma co prawda kilka wad, ale cały koncept jest tak wyśmienity, ze nie sposób się czepiać drobnostek. To prosty bitewniak i nikt tego nie ukrywał, ma po prostu dawać jak najlepszą frajdę. Z niecierpliwością czekam na ekranizacje kolejnych części.

  2. Hunter x Hunter (2011) - To była niemalże miłość od pierwszego wejrzenia, a z każdym kolejnym odcinkiem uwielbiałem to anime coraz bardziej. Ten tytuł nie ma chyba żadnej postaci, za którą nie przepadam. Każda, której rola jest choćby w najmniejszym stopniu istotna, została przemyślana i logicznie rozwinięta. Nie widzę w nim żadnej wady. Oczywiście, gdybym pisał recenzję tego anime, to znalazłoby się kilka, ale z racji że to moja, subiektywna lista, to mogę sobie pozwolić na własne warunki.

Długa saga Chimer była dla mnie po prostu mistrzowska. Togashi to naprawdę geniusz, jeśli idzie o pokazanie postaci, budowę ich charakteru oraz relacji, przedstawienie siły i możliwości ich mocy. Gdyby facet miał serce Mashimy (albo jego, jako rysownika, on mógłby rysować wyłącznie niezgrabne szkice), to byłoby łatwiej dokończyć ten tytuł. Wiadomo, ból pleców (nie naśmiewam się, wiem co powiedział mu lekarz i jak to się dla niego skończyło) itd. ale skoro wszyscy sobie żartują (nawet w "Bakumanie" jedna z postaci baaardzo przypomina Togashiego) otwarcie żartują z jego lenistwa, to coś musi być na rzeczy. Wielka szkoda, bo mielibyśmy godnego rywala dla "One Piece". Tak jak OP jest świetną baśnią, bardzo barwną i pomysłową, z klimatem przygody, tak Togashi poszedł w kierunku nieco większego mroku, dojrzalszych postaci, brutalniejszych motywów.

Wracając do Chimer, nie chcę Wam spoilerować najlepszych scen z tej sagi, więc powiem tak. To moja ulubiona część jakiegokolwiek tasiemca i po dziś dzień się to nie zmieniło. Odcinek 126 jest wzorcowy, jeśli idzie o wykonanie. Jest wymuskany od A do Z. Finał to po prostu poezja i zazdroszczę tym, którzy nie znali fabuły z mangi, gdy go skończyli oglądać. Nic nie musiałbym w nim zmieniać - napięcie, ilość akcji, zwroty akcji, muzyka, jej dopasowanie, wyśmienicie i wzorcowo napisany scenariusz. Co prawda kilkukrotnie narzekałem na niektóre błędy HxH, ale to drobnica, złość spowodowana co tygodniowym oglądaniem (w większości przypadków) i czekaniem na odcinek. Pamiętam jak przed walką z Meruemem, na którą było wtedy maksymalne napięcie był emitowany (najprawdopodobniej 1 kwietnia lub gdy było do niego dosłownie 2 dni lub 2 po) odcinek, który był ewidentnym i wprost bezczelnym zapychaczem. Muzyka, seiyu (Onizuka-sensei robił robotę jako Knuckle!), scenariusz i wykonanie. Jasne, idealizuję, ale jestem naprawdę zafascynowany tą produkcją i już ją dobrze "przetrawiłem". Z niecierpliwością czekam, aż MadHouse ogłosi serię OAVek (imo najlogiczniejsze wyjście, które podaję od lat - będą mogli sobie pozwolić na więcej, odcinki będą "treściwsze" itd. same zalety, wolę poczekać i dostać dopracowany produkt).

W tym tytule mam wszystko, czego oczekuję od tego typu "dojrzalszych" bitewniaków - wyraziste charaktery, duży nacisk na walkę w zwarciu lub bliskim dystansie, "jaja" twórcy do odważnych ruchów (jak mądrze kiedyś zauważył Chucky z onepiece.com.pl, gdy postać w HxH mówi, że kogoś zabije, to w większości przypadków nie kończy się bynajmniej na gadaniu) i łeb, jak sklep do pisania fabuły. Definitywnie pokażę tą bajkę moim dzieciakom.

A jak wygląda Wasza lista ulubionych tasiemców? Podzielcie się nią!