Top-lista moich ulubionych gier

Archiwalny tekst, tym razem o grach. Niedługo wrzucę obiecany tekst o anime, który niechcący usunąłem i jestem zmuszony pisać go od nowa... Ale to w sumie dobrze, będzie lepszy. Międzyczasie wrzucę pewnie wrzucę drugą część z cyklu po "latach" o "WarCrafcie" oraz jakąś dłuższą opinię o anime "Baki", które można obejrzeć na Netflixie. Jest zaaaajebiście dobre, polecam. Tylko ostrzegam, absurdalne do sześcianu. Życzę udanego weekendu! :)

Początkowo miało być 14 tytułów, ale lista się rozrosła (a byłaby jeszcze dłuższa, ale nie chciałem już przeginać). Postanowiłem podzielić swoją "top-listę" na dwie kategorie: klasyczne top-15 i całą resztę. Poprzez całą resztę rozumiem tytuły, które przeszły przez "selekcyjne sito", ale zwyczajnie nie chce mi się ich szeregować na poszczególnych pozycjach (więc wrzucę je wszystkie na "jedną" pozycję, nie sugerujcie się kolejnością). Wybrałem te, z którymi wiążą się moje najlepsze wspomnienia i w jakiś sposób pamiętam je do dziś (lub gram obowiązkowo raz na parę lat). Jeśli chodzi natomiast o "topową 15" , to będzie tak samo, jak z ulubionymi tasiemcami - będę starał się być rzetelny, ale czasem serce może wziąć górę nad rozumem. Sami pewnie wiecie, jak to jest. Będę to jednak wyraźnie zaznaczał.
Dodam też, że każdą z gier ograłem na kilka sposobów (niektóre wręcz kilkanaście), wielokrotnie dyskutowałem na ich temat, więc moje opinie będą pełniejsze w treść. Niektóre tytuły, takie jak m.in.: Donkey Kong 1-2, Tomb Raider 1-3, Quake 1-3, Red Alert 1-2, Kiss Psycho Circus, Mario, Carmagedon 1, KKND 1-2, One Must Fall 2097, Wipeout, Crash Bandicoot 1-3, GTA 1-2, Heart of the Darkness, Dune 2, Star Wars: Dark Forces i wiele, wiele innych pominąłem, bo albo nie spodobały mi się na tyle mocno albo nie miałem z nimi tak mocnych wspomnień (no dobra, poza "Dark Forces", ale nie chciałem już dokładać za dużo gier). Jeśli chcecie, to mogę napisać tekst np. o ulubionych retro-grach. Chciałem też ograniczyć się do jednej części na serię, by “WarCraft”, “Doom” albo C&C nie zdominowały top-listy. To tyle, jeśli chodzi o wstęp, zapraszam do głównej części tekstu.

Topka:

  1. World of WarCraft - Chyba moje największe uzależnienie w życiu, jeśli idzie o gry. Za każdym razem (a było to chyba ze 4 razy), gdy usuwałem grę, to przez 2 dni miałem objawy, jak przy próbach rzucania papierosów (kości mnie bolały, nie wiedziałem “gdzie włożyć ręce”, ogólny smutek i przygnębienie). I wiecie, co jest najśmieszniejsze? Dla mnie WoW mógłby być grą "Single-player". Takim wielkim RPG-iem z NPCami i questami. Nie interesowało mnie nic poza eksploracją uniwersum “WarCrafta”, walką z przeciwnikami w lokacjach (pozdrawiam wszystkich "rogali", którzy atakowali od tyłu w tej dżungli poza miastem goblinów, jak się szło do Stormwind), rozwijaniem “miningu”, “skiningu“ i kilku innych profesji. Cała reszta mogłaby dla mnie nie istnieć. Wszystkie instancje, pola bitew, areny itd. były dla mnie nieistotne. Spróbowałem, nie spodobały mi się.
    Grałem przede wszystkim po to, by poznać uwielbiany przeze mnie świat z nieco innej, dużo bliższej perspektywy. Nigdy nie zapomnę mojego rozpoczęcia gry na poważnie. Po maturze pojechałem na "zjazd klanu" (duże słowa!) w zasadzie pierwszych "Mistrzów Polski" (też bardzo duże słowa :D) w najpopularniejszego na battle-necie klona Doty, czyli "Shinobi Wars" (to samo, co DotA, ale dużo prostsza, zaś elementy planszy i postacie zostały zaczerpnięte z anime "Naruto"). Imprezki, gadanie na żywo, nerdzenie itd. Pewnego razu pokazali mi "World of WarCraft" i wsiąknąłem w świat gry swoim Taurenem-wojownikiem, grając od północy do blisko 7 rano. Po powrocie niemalże odrazu zainstalowałem i moje kontakty międzyludzkie ograniczyły się niemalże do zera. Nie tylko grałem nałogowo w WoWa, ale również postanowiłem nadrobić całe "One Piece" (chyba wtedy kończyło się Enies Lobby w anime, nie pamiętam dokładnie). Przemierzałem bezkresny świat, zwiedzałem miejsca, do których nie wchodziła większość graczy, zbierałem złoto, rozwijałem swoje postacie. Dziś myślę o tym z sentymentem i w sumie nie żałuję. Fajna gra, dzięki której mam miłe wspomnienia. Pamiętam, jak kiedyś poszliśmy z ziomkami z w/w klanu (graliśmy w Hordzie) pod Stormwind i zrobiliśmy sobie “selfika” na tle wejścia do stolicy ludzi xD. Poza tym nie polecam, strasznie zżera czas.

  2. Heroes of Might and Magic IV - To dzięki grze z tej serii wziął się mój nick ;). Nie wiedziałem, co wpisać na czacie na wp.pl (ach ten młody wiek i nieogarnianie lepszych rzeczy do znalezienia w internecie), to wklepałem tytuł, w który aktualnie grałem. Jeśli się nie mylę, to była bodajże część II. Szał na część III kompletnie mnie ominął. Nie miałem internetu, a żaden ze znajomych z tego co pamiętam, to nie grał jeszcze wtedy w trzecią część serii. Teksty w CDA też jakoś pominąłem, nie wiedząc czemu.
    Wróciłem do marki po premierze IV, z którą się zetknąłem podczas wizyty u kuzyna. Muzyka, projekty map, kolorowość gry oraz sposób rozgrywki (nie wiedziałem wówczas, że miałem wcześniej styczność z czymś z tej serii) odrazu do mnie przemówiły i zachęciły do zapoznania się z grą. Po powrocie do domu zdobyłem własną kopię gry i wsiąkłem w to uniwersum. Szczególnie polubiłem zamek Natury (ten z jednorożcami, feniksami, elfami) oraz Nekropolię (moim zdaniem najlepszy zamek na duże mapy, człowiek ma armię za darmo, a przy wysoko rozwiniętej nekromancji może generować silne wampiry!), o której potędze przekonałem się tak dotkliwie, że postanowiłem się nimi nauczyć grać.
    Z III częścią zapoznałem się w liceum, kolega z klasy przyniósł na weekend albo inny wolny dzień płytę. Obowiązkowo odpalaliśmy tryb "gorące pośladki", reszta jest historią... ;). Mimo tego, że trójka jest moim zdaniem najlepszą z serii w ogóle, to wolę czwartą część. Lubię karawany, a zmiany względem 3 oraz błędy w grze mi niespecjalnie przeszkadzały (których podobno było sporo), choć to pewnie dlatego, że nie licząc kilku meczy sprzed 5,6 lat, to nie grałem w ogóle w Hirosłów przez internet.

  3. Alone in the Dark 1 - Uwielbiam tę grę (choć traktuję ją w innych kategoriach, bardziej jako "opowieści", wolę oglądać gameplaye, niż grać osobiście), choć nie przepadam za horrorami w jakiejkolwiek formie. Mam zbyt bogatą wyobraźnię, od dziecka mam problemy z zaśnięciem i nie chcę sobie utrudniać życia z tego powodu. Za co konkretnie darzę ten tytuł takimi "uczuciami"? Za niesamowity klimat (w czasach, gdy to wyszło, to była to naprawdę foto-realistyczna grafika) i niezwykle zgrabne ujęcie klimatu charakterystycznego dla książek H.P Lovecrafta. Nie znam co prawda wielu jego dzieł, ale noszę się z zamiarem kupna kilku z nich (po skompletowaniu "Pana Lodowego Ogrodu", "Malowanego Człowieka" i "Diuny"). To co jednak przeczytałem i przesłuchałem (zarówno na temat treści książek, jak i samego autora), pozwoliło mi "zwizualizować" sobie podobny klimat.
    Co prawda twórcy nieco zmienili koncept i nie pozostało dużo z oryginalnego projektu, który był bardzo mocno inspirowany dziełami Lovecrafta (zakupiono licencję, z której praktycznie nie skorzystano, ale "duch" pierwowzoru pozostał mimo zmian. Warto też nadmienić, że AitD 1 był najprawdopodobniej (nie poznałem do dziś wcześniejszego) pierwszym "survival horrorem" w historii gier. Zresztą, sam "Resident Evil 1" był wyraźnie inspirowany pomysłem studia Inforgames. Trochę archaiczny tytuł, ale nadal lubię sobie obejrzeć "Let's playa” od Człowiekazwyżyn na YT, którego głos świetnie pasuje do posępnego klimatu produkcji.

  4. Unreal Tournament - Kolejna gra z uwielbianych przeze mnie serii. W wojnach pomiędzy fanami "Quake 3", a "Unreal Tournament", zawsze trzymałem stronę tych drugich. Dzieło ID jest moim zdaniem pod każdym względem gorsze, o prędkości ładowania się map nie wspominając... Można sobie zrobić herbatę, posłodzić i spokojnie usiąść do gry. Nie miałem w tamtym czasie stałego dostępu do internetu, a bogata ilość map, trybów i możliwości zapewniała rozrywkę na długie tygodnie. Przechodzenie na coraz to wyższych poziomach jedynie wydłużało zabawę. Późniejsze części raz były lepsze, raz gorsze, ale zdecydowanie zbyt kolorowe. Wolałem tą lekką szarość pierwszej odsłony oraz bronie, które cierpiały na podobny syndrom co poziom sequeli.

  5. Command and Conquer 3 (bez dodatku) - Jedyny wyjątek, ale w sumie uzasadniony. Gra powstała w innym studiu i nikt z pierwotnych twórców (poza Joe Kucanem w roli nieśmiertelnego "Kane'a", który przeżyje chyba wszystkich :D) nie brał udziału w jej powstawaniu. To udana próba odświeżenia marki i jeden z wielu przykładów na to, że można przenieść klasyka w nowe, ale jednocześnie znajome realia. Przeszedłem grę 4 razy (2 razy GDI, 1 raz NOD i Scrinami, czy Scrimami, nie pamiętam, jak się nazywali ci wciśnięci na siłę Obcy :P). Z perspektywy czasu stwierdzam, że mogli zrobić trochę więcej, ale to nadal kawał solidnej gry, którą spokojnie mogę każdemu polecić (zakładając oczywiście, że lubi klasyczne RTS-y).

  6. Mortal Kombat 2 - Grałem w nią na wielu platformach. PC, Amidze, Sedze, Playstation, Automatach. Za każdym razem bawiąc się niemal tak samo dobrze. Po dziś dzień mam największy sentyment do części drugiej. Klimat pierwszej odsłony nie przypadł mi do gustu, zaś 9 część (w 10 nie grałem) była najlepsza. Serce jednak wzięło górę nad rozumem i MK 2 znajduje się na jej miejscu (choć jeśli Wam zależy, to możecie sobie wyobrazić “Mortal Kombat 9” na tej pozycji). Polubiłem ten tytuł za krew, wykwintne "fatality" i wyraziste, wyróżniające się postacie. Moimi ulubionymi byli Baraka i Reptile. W 9 jest w sumie podobnie, choć do nich dołączył Scorpion, jako moja najlepiej opanowana postać. Szkoda, że Mortal został trochę wyparty z automatów przez “Tekkena 3” w swoim czasie. Granie w domu nie dawało mimo wszystko takiej frajdy, co siedzenie z kumplami w salonach do gier.

  7. Batman Arkham Asylum - Pomijając "Diablo 3 + dodatek", "South Park: Kijek Prawdy", Mortala 9 i kilka części "Tekkena", to niewiele grałem w ostatnim czasie w nowości. Jak widzicie, tkwię głównie wśród starszych tytułów, znanych i czasem zakurzonych marek. "Batman Arkham Asylum", to produkt w który wkręciłem się najmocniej ze wszystkich gier na PlayStation 3. Co prawda "Kijek Prawdy" przeszedłem dużo dalej, w sporo krótszym czasie (i utkwiłem na nauce pierdzącej techniki od ojca jednego z chłopców, nie wiem jak to przejść), ale to inne klimaty. Do Batmana" potrzebuję przede wszystkim nastroju. Nie jest to produkcja, w którą mogę grać o każdej porze dnia i nocy.
    Ta gra jest po prostu piękna i doskonale zrealizowana. Twórcy nie raz zaskoczyli mnie swoją kreatywnością, dbałością o najdrobniejsze szczegóły i smaczki dla fanów (a ilu ja nie dostrzegłem, w końcu nie znam szczegółowo świata Batmana). Gra działa na mnie niesamowicie immersyjnie, momentalnie wczułem się w postać "Rycerza Nocy". Jest tu wszystko, co lubię w tej postaci, a pojedynki z moimi ulubionymi arcy-wrogami Gacka są niesamowicie zadowalające (szczególnie uwielbiam "Stracha na Wróble", twórcy DOSKONALE zrobili jego iluzje, w pewnym momencie wręcz biłem brawa).
    Mówiąc krótko, jeśli szukacie dobrego tytułu sygnowanego komiksami DC, to chyba lepiej nie mogliście trafić :). Mimo, że mam 47% ukończonej gry, to śmiało wstawiam ją tak wysoko. Wraz z rozwojem postępów w grze, to jej pozycja będzie tylko wzrastać. Nie ma tu chyba nic, co mógłbym zarzucić twórcom.

  8. Settlers 3 - Jedyna część Osadników, jaka przypadła mi do gustu. Dostałem grę na komunię (jeśli dobrze pamiętam ceny z CDA, to kosztowała ze 100 zł, w tamtych czasach to było trochę kasy) i początkowo mi się nie podobała. Musiałem uroczo wyglądać, gdy jako mały dzieciak narzekałem, że jest do bani, bo to nie "WarCraft" albo "Command and Conquer tudzież inny "Red Alert" " :D. Pewnego dnia (znowu, to były albo ferie albo byłem chory) postanowiłem się nauczyć w to grać. Odpaliłem samouczek, załapałem podstawy i powróciłem do gry. I wsiąknąłem po dziś dzień ;). Lubię sobie raz na rok odpalić Settlersów i przejść ze dwie kampanie słuchając przy tym YouTube'a. Najbardziej lubiłem Azjatami, którzy byli moim zdaniem najłatwiejszą nacją (bazowali głównie na drewnie, które można było łatwo wydobywać + łatwo się celowało ich jednostką oblężniczą).

  9. Age of Empires 2 bez dodatku - Chyba pierwsza gra, w jaką grałem przez internet (jeszcze w czasach modemów, więc za dużo sobie nie pograłem... musiałem iść z buta 20 minut do wujka, który miał wówczas stałe łącze). AoE 2 o podtytule "Age of Kings", to jedna z moich ulubionych gier strategicznych w ogóle. Nie dość, że ma ciekawe i liczne kampanie dla jednego gracza, to rządzi również w grach multiplayer. Każda mapa, jej klimat, jak i ukształtowanie terenu, miało korzystny wpływ na poszczególne nacje, czy typy jednostek (np. na równinach kawaleria masakrowała przeciwników, łucznicy albo janczarzy robili rzeź w zamkniętych przestrzeniach z dużą widocznością, narody kojarzone z morzami i oceanami miały łatwiej w walce morskiej itd.). Grałem głównie Brytyjczykami, Turkami (w obu przypadkach ze względu na jednostki specjalne i dostępne ulepszenia, które pasowały do mojego stylu gry), a na mapach z rozległymi, pustymi przestrzeniami, Frankami. Ich kawaleria masakrowała wszystko na swojej drodze. Nieco świeżości w ten tytuł wniosła wersja HD, w którą gra się tak samo znakomicie, co w pierwowzór. Polecam kupić na Steamie, nie będziecie żałowali.

  10. StarCraft + dodatek "Brood Wars" - Kolejna gra z serii "po prostu uwielbiam”. Kolejne epickie arcydzieło studia Blizzard. Kolejna legendarna, rozwijająca gatunek strategii marka, o której napisano już wszystko. Można tak wymieniać i wymieniać. Moje pierwsze zetknięcie się z tym tytułem to była bodajże wersja shareware umieszczona na którymś z krążków czasopisma CD-Action. Nie jestem dziś pewien, demo było ogólnie dość rozbudowane. Pełną wersję nabyłem chyba pół roku po premierze i wsiąkłem na długie godziny.
    Co prawda wolę "WarCrafta", ale to "StarCraft", jest o wiele bardziej wymagającą grą od strony “killa (dość powiedzieć, że w WC 3 byłem taki "nawet dobry", moje undeady nieraz potrafiły zrobić dobry popłoch... ;], natomiast w SC byłem szmacony, jak Tienshinhan w "Dragon Ball Super”). Rozegrałem jedynie kilkanaście partyjek i nie licząc kilku gier ze znajomymi (które w większości wygrywałem, aczkolwiek dwa razy dostałem porządne cęgi), to można byłoby policzyć liczbę moich zwycięstw na palcach jednej dłoni z trzema odstrzelonymi palcami. Próbowałem na wszystkie sposoby Protossami i Terranami (nimi grałem najlepiej, na Zergi byłem “za cienki w uszach” i miałem za niskie apm <"Actions Per Minute">, średnio wyciągałem 80, około 130 to był mój rekord), ale niemal za każdym razem wycierano mną podłogę. Pamiętam, jak śmialiśmy się kiedyś na battle-necie z graczy Doty. Darliśmy łacha, że podniecają się jakąś śmieszną gierką, w której steruje się góra kilkoma jednostkami. Myślę, że podobnie mogliby się podśmiewać gracze "StarCrafta" z ludków jarających się poziomem trudności w "WarCraft: Reign of Chaos".
    Oczywiście gra sieciowa to nie jedyny atut tej gry. Jest jeszcze znakomita kampania, która jest budowana wprost po mistrzowsku. Przez lata czekałem na 2 i się srodze zawiodłem (nie grałem za długo, ale czytałem i widziałem, jak to poprowadzili, lekko się podłamałem). Kiedyś, jak będę miał nowego kompa i nadmiar kasy to kupię sobie "Wings of Liberty" i może wówczas dokładniej powiem, dlaczego mi się nie podoba. Wracając do kampanii, w tej poznajemy sporo charyzmatycznych postaci. Jim Raynor, Imperator Mengks, Królową Ostrzy i jej ludzka forma, Overmind (choć w jego przypadku bardziej pasuje określenie "byt"), nie wspominając o Protossach, bo tu musiałbym wymienić niemalże wszystkich. Każdy z tych bohaterów ma swoją rolę do odegrania, czy zapadające w pamięci momenty. Podobno fabuła została zerżnięta z uniwersum WarHammera (szczegóły będą w moim najbliższym tekście o "WarCrafcie"), ale... jak przeczytacie w moim kolejnym tekście, to nie przeszkadza mi to. Zrobili to tak genialnie, tak rozwinęli grę przez sieć, że można im to wybaczyć. Apple i Microsoft trochę zżynały od siebie (głównie Bill Gates), tak robi LoL i DotA 2.
    Muzyka ze "StarCrafta" jest jednym z moich ulubionych soundtracków, których często słucham przy pisaniu. Jest ponadczasowa, klimatyczna i dynamiczna , nie nudzi się, ma zajebiste kawałki, które są świetnie dopasowane do każdej z 3 ras. Bez wahania powiem, że to jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych, jakie słyszałem kiedykolwiek.
    I tak w ramach ciekawostki, wiecie że w Korei Południowej brano do woja najbardziej ogarniętych graczy? Moim zdaniem, doskonały pomysł. Tacy ludzie mają dobre rozeznanie strategiczne (tak, wiem, to tylko "głupia gra", ale sama nauka odruchów, sposobu myślenia itd. dużo daje - w wojsku to nie raz testowano z dobrym skutkiem) i są naturalnie przygotowani do pełnienia różnych ról w wojsku.

  11. League of Legends - Przy tym też spędziłem kupę czasu. Piąłem się w rankingu, spadałem, a potem się podnosiłem. Niejednokrotnie zaorałem przeciwnika swoim Cho'Gathem lub “skerowałem” nim gierkę. Żeby nie było zbyt słodko, wiele meczy przegrywałem. W przeciwieństwie do Doty, to tutaj nawet nie próbowałem się realizować jako pro-gracz (tam w sumie też nie, bo moje ambicje grania na wyższym poziomie niż ligi/inhouse'y z ogarniętymi znajomymi zostały dość szybko zaorane). Prawie zawsze traktowałem LoLa, jako odskocznię od "Obrony Starożytnych". Służyła głównie jako odpoczynek, relaks przy czymś mniej znanym. Mówię "prawie", bo był długi okres, że Valve i IceFrog źle prowadzili Dotę moim zdaniem. "Liga Legend" z kolei miała swoje naprawdę dobre lata. Stąd gra jest na tak wysokiej pozycji. Gdy grałem w LoLa mieszkając w Anglii, to przypomniały mi się trochę czasy, gdy poznawałem Dotę i grałem W3 przez internet. Dostałem nawet zaproszenie do beta testów i na początku w ogóle mnie nie kupiła. Głównie ze względu na to, ze strasznie się cięła na moim starym komputerze (późniejsze wersje były już lepiej zoptymalizowane), a sama gra była średnio dopracowana. Niemniej jednak pamiętajcie - Cho'Gath zrobiony pod 100% Ap dmg wyciąga POTĘŻNY damage i wydupca przeciwników z powierzchni ziemi, jak Techies (bohater, którego 3 skille, to stawianie min na mapie, a 4 to samobójstwo xD) z Doty.
    A tak swoją drogą, jeśli idzie o konflikt “DotA vs LoL”, lubię obie z nich, aczkolwiek różnią się na tyle, że nie sposób ich porównać. DotA jest natomiast bardziej skomplikowanym tytułem (nie oznacza to, że LoL jest prostacki). Ta gra bardziej nie znosi błędów i ma bardziej rozbudowaną mechanikę. To jest tak samo oczywiste, jak to, ze “Naruto” ma bogatszą fabułę niż “Dragon Ball Z”.

  12. DotA 2 - Jeden z kilku tytułów, przy których przegrałem tysiące godzin (jak nie więcej). Remake mojej ulubionej mapki do kultowego "WarCrafta 3". Tak jak przy premierze, tak i dziś, uważam, że bardzo dobrze się stało, że to Valve przejęło IceFroga i projekt, któremu poświęcił dużą ilość czasu. Sam już co prawda nie gram (no dobra, od czasu do czasu pykam na koncie przyjaciela, jak jest w Polsce i siedzimy u niego na chacie), bo DotA podobnie, jak każda gra online pochłania olbrzymią ilość czasu, ale ciągle śledzę z grubsza jej rozwój. Przeglądam changelogi najważniejszych patchów (ciekawi mnie, w jakim kierunku idzie ten produkt). Jeśli lubicie gry, w których liczy się refleks i używanie mózgu, a sama w sobie stanowi niekiedy wyzwanie, to ściągajcie Steama i pobierajcie darmową Dotę. Wiele godzin zabawy przed wami... tylko najpierw musicie poznać wszystkich bohaterów, którzy (w przeciwieństwie do LoLa) są dostępni od początku. Więcej o "Obronie Starożytnych" napiszę w 4 części tekstu o “WarCrafcie”, w którym nieco przybliżę genezę gatunku MOBA, początki z LoL-em (którego śledziłem od beta-testów :), nie byłem co prawda jakimś "fejmem", ale coś tam zawsze skapnęło od znajomych ze świecznika :P), generalnie będzie trochę wspominek z tego okresu czasu. B. dobra formuła, która sprawdza się od wielu lat + świetny engime graficzny = patent na udaną i zapadającą w pamięci grę.

  13. Doom 1 - Prawdopodobnie moja pierwsza ulubiona gra, a co najważniejsze - towarzyszy mi po dziś dzień. Mam ze 4 przebłyski pamięci z czasów, gdy byłem dzieciakiem. Co prawda ciepło wspominam również "Tomb Raider 1 i 2", z którymi również mam kilka wspominek z okresu dzieciństwa (jak również z "Mortal Kombat 2", "Alone in the Dark" i "Duke Nukem 3D", ale o tym napiszę przy innych akapitach), ale są one w sumie do policzenia na palcach 1 dłoni. Wracając jednak do produktu ID Software. Nie wiem, co czułem jako 4, czy tam 5 letnie dziecko, ale kiedyś, jak już dorosłem, spróbowałem sobie to zwizualizować. Ten niepokój, porozrywane ciała, przeciwnicy z piekła rodem, krew... Kurde, ja mogłem mieć wtedy nawet 4 lata :D. Pamiętam, jak musiałem nauczyć się na pamięć kodów, by co chwilę nie ginąć (iddqd i idkfa, pozdro dla pamiętających) i nie zawracać głowy Wujkowi (obsługa "save & load" mnie wówczas przerastała). Radość z masakrowania demonów i zombiaków była przednia :). Szczególnie polubiłem rakietnicę i kultową dwururkę, która przy dobrym celowaniu potrafiła skutecznie kosić przeciwników.

Co prawda najwięcej czasu spędziłem przy części drugiej, ale to pierwsza najbardziej kupiła mnie swoim mroczniejszym, bardziej okultystycznym i piekielnym klimatem. "Hell on Earth" poszedł już w nieco innym kierunku, inspirując się innymi motywami. Sytuacja, jak w "Diablo 1 i 2" albo "Mortal Kombat", jeśli idzie o pierwszą część i jej kontynuację. W każdym z tych 3 przypadków pierwowzór stawiał bardziej na mrok, klimaty inspirowane Diabłem, okultyzmem, mocami nieczystymi, zaś ich sequele nieco to utemperowały. W sumie nie dziwię się, nawet jako 13-latek usłyszałem ze dwa razy narzekania księży z ambony na “Dooma” (a w tych czasach nie było nawet wieści o "Trójce", więc wiecie... trochę to śmiesznie wyglądało, jak się porównało grafikę z grami z 2003 roku). Ba, nawet ks. Natanek później o nim wspomniał w jednym ze swoich słynnych kazań.

Wracając jednak do dzieł firmy ID Software, te były w swoim czasie kultowe. Głównie ze względu na grafikę, cieniowanie i inne nowinki techniczne w nich zaimplementowane. Nawet ówczesny szef i twórca Microsoftu, Bill Gates, uczestniczył w kampanii reklamowej i promował "Dooma". Kto się wychowywał w tamtych czasach, to na pewno pamięta ból tyłka Amigowców, dla których "Zagłada" była nieosiągalnym tytułem. O ile wcześniej Amiga nie była dużo gorszą platformą do grania (ba, czasem nawet lepszą), o tyle produkt ID wszystko zmienił i przypieczętował wyższość PC-ta nad Amigą. Cieniowanie, swoboda w poruszaniu, grafika, ilość broni, ruchomych przedmiotów... Oj tak, w chwili swojej premiery John Carmack i reszta jego teamu osiągnęła sukces, o którym marzy wielu, a zdarza się niewielu.

Zresztą, "Doom" nie był rewolucją tylko od strony grafiki i rozwiązań technicznych. Studio ID Software rozwinęło coś takiego, jak multiplayer (pamiętacie słynne "rocket jumpy"?). Przez parę lat w konkursach mających wyłonić najlepszych graczy w "Dooma", głównymi nagrodami były samochody marki Porsche od głównych włodarzy ID (można sobie było wejść na parking i wybrać jeden z kilku). Jeśli mnie pamięć nie myli, to najczęściej wygrywał w nich chyba gracz o nicku Fatal1ty, który jest obecnie jednym z największych internetowych celebrytów oraz zapisał się w historii jako jeden z najsłynniejszych graczy w historii gier online. O wpływie "Zagłady" oraz późniejszego "Wstrząsu" można byłoby mówić godzinami. Co prawda sequel jest pod każdym względem lepszy, ale pierwsza część miała ten charakterystyczny pazur. To był taki "Crysis" tamtych czasów, totalna mielonka we łbie. John Carmack to programistyczny geniusz, a "Doom" to jeden z wielu kamieni milowych, jeśli chodzi o rozwój gier komputerowych.

Szkoda tylko, że podejście Johna Carmacka nie pozwoliło na ulepszenie tego tytułu. Tom Hall chciał rozwinąć fabułę, wprowadzić towarzyszy naszego "kosmicznego Marine" (którzy w finałowej wersji produktu skończyli jako zwłoki w kilku planszach), nie chciał skupiać się wyłącznie na wyżynaniu piekielnych hord za pomocą szerokiego wachlarza uzbrojenia. Był przemyślany scenariusz podzielony na trzy akty (w jednym z nich akcja miała się rozgrywać w piekle!). Miało być podobnie, jak w trzeciej części "Dooma", w której na początku mogliśmy eksplorować stację kosmiczną, rozmawiać z naszymi kosmicznymi towarzyszami. John Carmack jednak postawił na swoim i jego wizja gry zwyciężyła (przez co Toma Hall wykorzystał część tych pomysłów przy swojej nowej grze "Rise of the Triad"). Wypowiedział przy tym swój kultowy już cytat: "Story in a game is like a story in a porn movie. It's expected to be there, but it's not that important."

Nieco żałuję i smuci mnie ten fakt. To trochę podobne uczucie, co przy oglądaniu anime DBS. Niby jest spoko, ale jak człowiek pomyśli sobie o mandze, która ma dużo fajniejsze pomysły, to jest pewne uczucie wkurzenia. Po dziś dzień czekam na "prawdziwego Dooma" od ID. Trójka to nie było to, dodatek "Ressurection of Evil" pomimo przywrócenia kultowej dwururki podobał mi się jeszcze mniej. W czwórkę może kiedyś zagram, ale i ona nie zapowiada się taki reboot, jakiego bym sobie życzył. Na szczęście fani wyprodukowali bardzo dużo modów i dodatkowych plansz, które przedłużyły żywotność tego tytułu. Generalnie znam większość tej gry na pamięć. Przez wiele lat przechodziłem ją przynajmniej raz do roku. Swego czasu przeszedłem ją na przed-przedostatnim poziomie trudności bez kodów (choć płakałem, jak zły przy niektórych planszach... kurde, taktyczne myślenie w "Doomie", do czego to doszło). Obok "WarCrafta" i "Command and Conquer", jest to moja ulubiona marka w przemyśle growym. Ta aura niepokoju, liczne inspiracje. Marzy mi się kiedyś dostał książkę "Doom Bible", którą sobie postawię na honorowym miejscu w mojej kolekcji różnych dóbr kultury. Link dla ciekawskich http://doom.wikia.com/wiki/Doom_Bible

  1. Command and Conquer Gold Edition - Kocham w nim autentycznie wszystko! To gra, którą najlepiej wspominam i do końca życia będę ją kojarzył z dzieciństwem. Mam gdzieś jego wady, powolne zbieranie surowców, czasem lekką kiczowatość (choć tu było jej najmniej ze wszystkich gier studia “Westwood”). Od intra, poprzez muzykę, fabułę, grafikę i animacje (żołnierze, którzy robili pompki, gdy gracz nimi nie sterował jakiś czas albo komandos, który zagadywał do nas, jak nic nie robiliśmy), skończywszy na zajebistym klimacie i złączeniu tego. Trzeba też wspomnieć o filmikach wprowadzających do misji, czy innych przerywnikach video pomiędzy nimi. Znakomicie wprowadzały w klimat rozrywki, a odkrywanie nowych dawało sporą frajdę.

Świat jest zbliżony do naszego. “Global Defense Initiative” jako odpowiednik NATO, czyli ci "dobrzy" kontra "Bractwo NOD" prowadzone przez charyzmatycznego przywódcę Kane'a, w którego rolę wcielił się aktor Joe Kucan (i zagrał go zaaajebiście!). Na Ziemię trafia nowa substancja, Tyberium. Poprawia poziom życia (hajs, duużo hajsu, nowa technologia, rozwój miast), ale ostatecznie przyczynia się do zniszczenia świata, jaki znamy (jak wiemy z części 2 o podtytule"Tiberian Sun", dodatku "Firestorm" oraz "Command and Conquer 3" wraz z "Kane's Wrath" i maksymalnie nieszczęsnej, czwartej części serii).

Przemyślana kampania (jak na tamte czasu), znakomity interface, którego nieodłączny element (“Eva”) już w trakcie instalacji wprowadzał nas stopniowo w świat gry oraz teatr działań (Europa dla GDI, Afryka dla Bractwa NOD). Wszystko to i wiele innych rzeczy przyczyniło się do sukcesu zespołu studia Westwood. Kiedyś kupiłem dwukrotnie oryginalny "Command and Conquer" (obecnie jest do pobrania za darmo ze strony EA), sam tytuł swego czasu przechodziłem raz na rok, podobnie jak "Dooma". Ma swoje wady, jak skrypty (jak się pozna ruchy przeciwnika i ma się widoczność, to można łatwo go pokonać), które zawsze były bolączką studia, powolny rozwój (żniwiarka porusza się zajebiście wolno, a w niektórych misjach mamy daleko do pola Tyberium...), ale wpłynęła na moje życie. Muzyka towarzyszy mi po dziś dzień (Frank Klepacki ma talent!), Joe Kucan jak był bad-assem, tak nim pozostał. Kontynuacje już nie miały tego "pazura", a o 4 nawet nie wspomnę (choć jej trailer był kozacki).

Zawsze preferuję NOD. GDI są dla mnie za prości, a kilka Czołgów Mamucich przebija się przez wszystko bez jakiejkolwiek strategii. Granie Bractwem wymaga bardziej zaczepnej strategii, tzw. "harrasowania" (nękania przeciwnika i przeszkadzaniu mu w sprawnym zarządzaniu bazą i jednostkami). W multiplayera nie grałem i ominęła mnie faza na ten tytuł, ale spędziłem kilkaset godzin w tym uniwersum. Podobnie, jak w przypadku "Dooma", "Command and Conquer" był bardzo przełomowy i wpłynął na rozwój branży gier komputerowych.

  1. WarCraft 3: Reign of Chaos + dodatek "Frozen Throne" - Z tego, co pamiętam, to właśnie w “WarCrafta” szło mi najlepiej w mojej karierze gracza. Mierzyłem z wieloma graczami na Battle-Necie, którzy byli wysoko w rankingach. Nie raz przegrywałem, ale też umiałem wygrać wiele ciężkich meczy. W "Reign of Chaos" (podstawowej wersji gry) byłem dość wysoko w "hierarchii Sebów i Matków" na polskim kanale. Mogłem się poszczycić wieloma ikonkami, które dostawało się za ilość zwycięstw daną rasą.
    Poświęciłem tej grze dużo czasu, śledziłem poradniki w internecie, rozbudowywałem bazę taktyk, trików i grałem starając się naśladować najlepszych graczy. Efekty były widoczne, kilka razy trafiłem na światowej klasy zawodników. Np. Hate-Love-Anger (za każdym razem byłem dziesiątkowany), Niemiec niemalże nie do zdarcia, przez wiele lat okupował pierwsze miejsce w rankingu, a jego Nocne Elfy siały popłoch. Albo kultowy w niektórych miejscach klan "4 Kings" (w skrócie "4k"). Grubby, Tod i ktoś tam jeszcze. 3 vs 3, w jakimś meczu turniejowym. Ja i dwójka moich kolegów z Krakowa. Powiem Wam, że byliśmy blisko, ale za bardzo się podnieciliśmy, że mogliśmy ich pokonać i zaorali nas w kluczowym momencie. Łącznie miałem z 50 tyś gier (sumując mecze ze wszystkich kont na Battle Necie). Swego czasu nawet mi ukradli moje najlepsze, flagowe konto Paligator. :( Nieco mniej spędziłem przy kampaniach (tych od Blizzarda i fanowskich), modach, grach z komputerem. Mam nadzieję, że Blizzard nie spieprzy kolejnej części i oleje wydarzenia z WoWa i będzie bezpośrednią kontynuacją trójki. Tytuł, w który najbardziej się wkręciłem w życiu i trzymam go cały czas na dysku po dziś dzień ;). Więcej o "WarCrafcie" napiszę przy okazji 3 części tekstu z serii "Po latach".

Reszta gier:

Super Castelvania IV - Jedna z moich ulubionych gier od Konami. Przede wszystkim zapadła mi w pamięci ścieżka dźwiękowa, której słucham sobie raz na jakiś czas na YouTube. Kolejnymi rzeczami, które do dziś ciepło wspominam są: klimat gry oraz ciekawie przemyślane poziomy (wraz z znakomicie dopasowanym tłem muzycznym!). Nigdy nie doszedłem do końca, gdy posiadałem SNES-a, to byłem za mało ogarniający, by dojść dalej, jak za 5 planszę (i wysiadł wtedy prąd na sekundę... jak żem się wkurzył). Zakończenie, jak i ciąg dalszy zobaczyłem więc w internecie. Nie jestem fanem "Castelvanii", ale ta gra była jedną z kilku, którą posiadałem na Super Nintendo. Obok trylogii "Donkey Konga", "Alladyna", “Spiderman: Maximum Carnage”, "Króla Lwa", czy innych bajkowych postaci, "Super Castelvania IV" była całkiem "mroczną" rozrywką.

Cadilacs and Dinosaurs - Jeden z moich ulubionych, automatowych tytułów. Gdy tylko pomyślę o tym lub o "Mortal Kombat" (albo kiedykolwiek o innych grach, które ogrywałem na automatach), to momentalnie przypominają mi się wspomnienia z budek do gier. Wiele z nich dotyczy kultowego w pewnych kręgach "Kadilaków i Dinozaurów", produkcji która przyciągała całkiem liczne grono przez ekrany (głównie po to, by zobaczyć, jak daleko dany zawodnik zajdzie, zabawnie obśmiał to James Gunn w drugiej części "Strażników Galaktyki"). Raz na jakiś czas lubię sobie ściągnąć gierkę i pograć godzinkę lub dwie. Taki beat-em-up to całkiem relaksująca rozrywka na kilka godzin, ale dłuższa gra może być nużąca. Moim ulubionym zawodnikiem był czarnoskóry Mustafa i ten blondyn, w którym była zakochana jedyna żeńska wojowniczka. "Grubasem" i Panienką trudniej się grało, więc nimi pykałem najrzadziej.

Duke Nukem 3D - Oj tak, ten tytuł nie mógł się tu nie pojawić. Choćby ze względu na sam "Duke Nukem Forever", który był przeze mnie przez wiele lat śledzony. Każdy chłopak, który grał w gry FPP i wychowywał się w latach ‘90, musi kojarzyć "Księcia" (nieśmiertelny argument - "bo cycki"). Podchodził do tematu trochę inaczej niż "Doom","Quake", czy inny "Unreal". Był przede wszystkim przerysowaną parodią, która obśmiewała pop-kulturę, umięśnionych dryblasów, kosmitów i filmy akcji. Zresztą, twórcy śmiesznie żartowali z własnego produktu. W jednej z pierwszych plansz, Duke mówi w pewnym momencie: "Nie pękam przed Kłejkiem". Szkoda, że po swojej 3 części serii nikt nie był w stanie pociągnąć tej marki, która teraz obumiera na poważnie. Może wrócę kiedyś do wersji dostosowanej do dzisiejszych komputerów.

Tony Hawk Pro Skater 3 - Nie lubię sportowych gier i zdecydowanej większości zręcznościówek, ale uwielbiam dobrą muzykę i zaliczanie kolejnych "wyzwań". THPS to seria, której każda z części dostawała najwyższe noty m.in. od CDA za muzykę (chyba dopiero od 4 części zaczęli na nią lekko narzekać), a ja, moi koledzy i tysiące graczy na całym świecie odpalało sobie tryb "luźnej rozrywki", podgłaśnialiśmy głośniki i cieszyliśmy się hiphopem, czy hard-rockiem. Nigdy nie przeszedłem żadnej z części. Ba, "wyczyszczenie" planszy było dla mnie często wyzwaniem, na które przeznaczyłem kilkadziesiąt godzin z życia. Część 3 jest moją ulubioną i uważam z perspektywy czasu, że była najlepsza z całej serii.

Tekken 3 - Z jednej strony lubię tę markę, z drugiej mam pewien żal ("no hard heelings" zdecydowała "niewidzialna ręka wolnego rynku" i portfele graczy), bo odebrała palmę pierwszeństwa "Mortal Kombat", jeśli chodzi o popularne bijatyki automatowe. Śledziłem rozwój tej serii od pierwszej aż do czwartej części. Gdy rodzeństwo kumpli dostało PlayStation 1 od mamy, to wsiąknęliśmy na długie godziny w Tekkenie. Graliśmy kilkadziesiąt meczy dziennie, bez cienia zmęczenia. Dziś od podobnego grania miałbym zakwasy na dłoniach :D . Potem nieco mnie znudziła, aczkolwiek mam dwie, czy tam trzy części na PS3.

Soul Calibur II - Zakochałem się w tej marce od pierwszego wejrzenia (a właściwie w pierwszych dwóch częściach). Obie zapowiedzi niejednokrotnie mnie inspirowały przy pisaniu opowiadań lub wpisów w forumowych sesjach RPG. Moja druga ulubiona seria bijatyk (tuż za "Mortal Kombat"). Głównie ze względu na dość charakterystyczne i fajnie wymyślone postacie. Jak w jakimś zajebistym shounenie-bitewniaku dla starszych nastolatków z nieco wyższymi wymaganiami. . Głównie żeńskie (choć Cervantes, Nightmare i Spawn <postać ekskluzywna dla konsoli X-Box> są tacy edgy, a to moja słabość), które z części na część mają coraz to większe biusty (podobnie jak w anime "One Piece" albo "Code Geass"). Przyjemnie się oglądało szkice i obrazki z Ivy albo Taki ^^. Najlepiej szło mi (w tej kolejności): Spawnem, Kilikiem, Raphaelem i Nightmarem. Później straciłem zainteresowanie marką (zagrałem w 3, ale prawie w ogóle nie przypadła mi do gustu) , może do niej wrócę, skoro mam Playstation 3.

Star Fox 1 - Nie lubię jakichkolwiek symulatorów lotu ani nawet prostych zręcznościówek zrobionych w tym stylu, ale "Star Fox" na SNES-a, jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Od dziecka czułem silną immersję grając humanoidalnym lisem. Za szczenięcych lat ledwo doszedłem do ostatniej planszy z niemalże rozwalonym statkiem (ale podjara była mega, pamiętam jak darłem się zachwycony swoją "zajebistością" :D), jako nastolatek odkryłem chyba wszystkie tajemnice tej produkcji. Późniejsze gry to już nie było to i żałuję, że kolejne części za bardzo (moim, osobistym zdaniem) odeszły od swojego pierwowzoru. No cóż, czasem zdarzają się takie "pojedyncze strzały".

Tzar Ciężar Korony - Kolejna gra RTS na mojej liście, tym razem od nieco mniejszego, Europejskiego studia (jak się nie mylę, to grę zrobili Węgrzy albo Bułgarzy). I wiecie co? Pomimo kilku dziwnych obrazków niektórych postaci (podczas przerywników) i czasem zdecydowanie za trudnych poziomach (nawet jako dorosły, ograny gracz miałem zbyt duże problemy :P), to goście nie mieli powodów do kompleksów wobec Zachodu. Była to całkiem grywalna gierka, przyjemnie przy tym spędziłem kilkaset godzin swojego życia.

Shogo Mobile Armour Division - Jedna z moich ulubionych starych gier FPP. Głównie z tego powodu, że wprost uwielbiam mechy, które są dość istotnym elementem gry. Strzelamy się z przeciwnikami zarówno jako pilot (w bazach) lub olbrzymi robot, który bez problemu rozgniata malutkich ludzików. A wszystko to w mocno mangowych klimatach... Chyba jedna z niewielu mangowych gierek, która była naprawdę b. dobra w zestawieniu z Zachodnimi tytułami. Polecam, nie zestarzała się tak źle z perspektywy dzisiejszych czasów :).

Wolf 3D - Dziadek znanych nam gier FPP, choć nie była to pierwsza gra z tego gatunku. Nie był to też "Catacomb 3D", który wyszedł przed Wolfem i również miał charakterystyczną "łapę". Historia First Person Shooterów sięga lata, lata wstecz. ID to po prostu doskonale poskładało wszystko do przysłowiowej ‘kupy". "Wolfensteina" poznałem po zapoznaniu się z dwoma częściami "Dooma". Mimo gorszej grafiki, mniejszej liczby przeciwników, o dostępnych giwerach nie wspominając, to polubiłem ten klimat i rozliczne sekrety (niektóre pamiętam do dziś) poukrywane często losowych miejscach na mapie. Dodatek "Spear of Destiny" (trochę zahaczający o "teorie spiskowe", hehe) przeszedłem stosunkowo niedawno temu, tak 5 lat temu. Dało się odczuć wpływ nowej zabawki firmy ID Software, szczególnie w finałowej potyczce, gdzie walczyliśmy po dość ciekawej i nieoczekiwanej zmianie scenerii, z samym Szatanem :D.

Pokemon - Przez wiele lat nie byłem w stanie zrozumieć fenomenu tej wyjątkowo uproszczonej gry pseudo-rpg. Ba, nawet moi znajomi, którzy nie bardzo przepadają za mangą i Japonią, wprost zagrywali się na komputerach i lvl-owali swoje Poksy. Sukces tej gry prawdopodobnie wziął się z tego (mówię o rynku lokalnym - znajomym z reala i opowieściom kolegów z internetów), że nie każdy miał wtedy dobry komputer. Były to nieraz aż takie antyki, że HoMM 1 albo 2 chodziły na minimalnych detalach, bez dźwięku, tnąc się przy tym niemiłosiernie, uwierzcie mi, tak było. "Pokemony" były dość długą, rozwiniętą rozrywką, a niektóre lokacje wymagały lekkiego pogłówkowania, dodajmy do tego niskie wymagania sprzętowe i voila. Przeszedłem jej różne wersje kilkadziesiąt razy, wybierając zazwyczaj ognistego startera (pozdro dla Charizarda, który nadal nie jest typem Smoka).

Dune 2 - Nie chciałem dawać tego tytułu (tekst już teraz jest strasznie długi), ale należy się parę zdań wyjaśnienia co do zdjęcia tekstu i mojego podejścia do studia Westwood, o którym zapomniałem. Tak jak “Doom” jest ojcem dla gier FPP, kimś kto zebrał w przysłowiową “kupę” wszystkie esencjonalne rozwiązania, tak twórcy C&C i “Dune” są moim zdaniem ojcami RTS-ów (choć tu Blizzard wykazał się lepszymi umiejętnościami, jeśli chodzi o rozwój - zaczynali sporo gorzej, ale jak mówił premier Leszek Miller: “Mężczyzny nie poznaje się po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”, czy coś w ten deseń). Każde kolejne studia programistów czerpały garściami od Westwood. “WarCraft” jest w pewnej mierze moją ulubioną marką, jeśli idzie o gry, dzięki temu, że dobrze ją poprowadzono od pierwszej do trzeciej części. W Westwood tego zabrakło tak po premierze “Red Alert 1” i dopiero trzecia część cyklu przywróciła dawny blask marce. C&C było rewelacyjne, Diuna doczekała się niezłej (takie +6/10) “odświeżonej wersji”. Dużo ciekawszym projektem był “Emperor: Battle for Dune”.
“Dune 2” jako gra ma archaiczne sterowanie z perspektywy czasu. Gdyby jednak to i owo poprawić drobnymi zmianami, to grałoby mi się o niebo lepiej niż w “WarCrafta 1”, który pod tym względem (jak również zbyt silnego komputera w pewnym etapie gry, co zmuszało do częstego “save n load”) ssał. Klimat jest dość podobny do nieco zjechanego (moim zdaniem, w dużej mierze niesłusznie, choć nie znam dobrze uniwersum, czytałem tylko książką, którą adaptuje) filmu Davida Lyncha. Polecam, jeśli ktoś chce się zapoznać z klasyką :).
A jak wygląda Wasza top-lista gier? Które gry przykuły Was do fotela na długie godziny?